Tanzania 1 dzień

Miało być szczegółowo, a będzie krótko, bo zmęczenie i późna pora. Wyruszyliśmy w podróż, której celem był ślub i wesele Stefana i Marii Miki Kossey z plemienia Masajów w Tanzanii. Tak długo byliśmy w podróży, że trzeba o niej wspomnieć chociaż kilka zdań.
Podróż do celu naszej podróży – parafii w której misjonarzem są: ksiądz Kazimierz, ksiądz Adrian, ksiądz Marek i ksiądz Maksymilian – trwała ponad dwie doby. Zapakowani byliśmy na maksa. Każdy z nas miał dwie wielkie walizki i bagaż podręczny. Asia miała pod pachą poduszkę (sprawdzony patent z podróży na Sycylię). Czarna, puchata poducha sprawiała wrażenie czegoś bardzo miękkiego i przytulnego. Nie trzeba było za długo czekać (pierwsza przesiadka na lotnisku w Kopenhadze), aż poduszka wymsknie się Asi z rąk. No i mięciusia podusia huknęła o podłogę, jakby były w niej kamienie zamiast puchu. Trudno było powstrzymać się  od śmiechu na widok min współpasażerów samolotu.
Ale znacie przecież Asię 🙂
No i mnie też 🙂
Bo ja z kolei zaliczyłam wtopę najpierw wsiadając do samolotu lecącego z Gdańska do Kopenhagi (pierwsza przesiadka). Kiedy już na dobre usadowiłam się na siedzeniu przed odlotem, zjawiła się przede mną stewardessa z moim szczepionkowym paszportem w ręce. Był wsadzony między kartki paszportu i wypadł. No co? każdemu może się przydarzyć. No tak! Ale to jeszcze nie koniec! Pierwszy lot nie był szczególnie długi. Szczęśliwie dolecieliśmy do Addis Abeby. Niestety, Aśka ze Stefanem dokuczali mi, bo zostawiłam w samolocie naszą jedyną kanapkę i czasopismo, w którym były naprawdę świetne artykuły. Mieliśmy się nim wymieniać, żeby podróż nam się nie dłużyła. Kanapka i czasopismo – też mi problem? Ale… nie śmiej się dziadku z czyjegoś wypadku…
Drugi lot z Kopenhagi to Addis Abeby (Ethiopian Airlines) był najdłuższy, trwał 9 godzin plus 1 godzina zmiany czasu. Okazało się, że samolot nie był wypełniony. Kupując bilety wybraliśmy wszyscy miejsca przy oknie, więc siedzieliśmy w rządku jeden za drugim. Obok Stefana siedziała Etiopka z synkiem. Przy Asi nikt nie siedział, przy mnie również, więc zastanawiałyśmy się, czy dosiądą się do nas jakieś osoby na postoju technicznym w Wiedniu. Los okazał się dla nas bardzo łaskawy. Każda z nas miała do dyspozycji 3 miejsca. Spało się cudownie. Wylądowaliśmy. Znowu niedługa przerwa i kolejny lot ze stolicy Etiopii Addis Abeby do Dar es Salaam. Lot trzecim samolotem był krótki. Po wylądowaniu sprawdzają paszporty ze szczepionkami. Szczególnie interesowała ich żółta febra. Uff… dobrze że miałam ten paszport. Załatwienie wiz nie było trudne. Trochę trzeba było się wyspowiadać do kogo konkretnie jedziemy i po co, ale sympatyczna obsługa, po skasowaniu od każdego 50 dolców, przepuściła nas przez granicę. Hurra!!! Już był w ogródku już witał się z gąską…
Przed nami ostatnia kontrola bagażu. Maria z kierowcą Czekają na nas od kilku godzin. “Proszę pokazać, co macie w bagażach. Celnik otworzył jeden z bagażu, wyśpiewaliśmy mu wszystko: z czym jedziemy, że do Tanzanii, że do Masajów, że do księdza z prezentami dla masajskich dzieci… Uśmiechnął się i powiedział, że nie musimy pokazywać mu kolejnych pięciu walizek. Zadowoleni, że tak szybko przyszliśmy kontrolę celną łapiemy za walizki i zmierzamy do szklanych drzwi wolności. Niestety nie zdążyliśmy. Przechwytuje nas celniczka: “Nie, nie, proszę pokazać wszystkie walizki”. Stefan drży, bo w jednej z walizek ma drona, którego nie wolno przewozić przez granicę, ale nie pamięta do której walizki go zapakował. Otwieramy na chybił trafił drugą walizkę. Stefan modli się, żeby nie było w niej drona, bo tego nie wolno przewozić (STEFAN: bez przesady z tym modleniem 😀 ). Nie ma drona. Są zwykłe zabawki, na co celniczka bierze jedną do ręki i mówi, że musimy zapłacić cło. Na naszych twarzach przerażenie, wszystkie pięć walizek wypełnione są po brzegi prezentami dla Masajów.
No i znowu zaczęło się tłumaczenie że w głąb Tanzanii, że do księdza na misję, że prezenty dla Masajów i najważniejsze, że pozbierane od przyjaciół, od rodziny, i że nie są nowe. Nie było łatwo, ale w końcu dotarło i zostawili nas w spokoju. Celnik, który chciał nas od razu chciał przepuścić  podsumował, że dobrzy z nas ludzie. Wychodzimy w końcu przez szklaną szybę z naszymi walizkami. Maria i kierowca czekają. I nagle, gdy szklane drzwi bezpowrotnie zamknęły się za nami, Stefan pyta się gdzie jest jego bagaż podręczny? Został. Stefan miał już chyba tylko Marię w głowie 🙂
Bagaż się znalazł, ale kosztowało go to 10 dolców. (STEFAN: no i tak naprawdę dopiero tutaj się modliłem, bo w podręcznym był mój paszport, reszta dokumentów i parę tysięcy $, więc ta 10, to jak za darmo 😀 )
A jednak nie będzie krótko.
Teraz kładę się spać, jutro będę kontynuować.