New York Long Island.
Więc pojechaliśmy na wyspę, droga trochę długa bo to piątek zaczynał się weekend i już powoli ludzie zmierzali na plaże wyspy Long Island. Amerykanie stosują proste nazwy nawet jak jest wyspa to w nazwie ma wyspa aby nikt nie miał wątpliwości i nie zgłosił sprawy w sądzie że jest na wyspie a o tym nie wiedział.
Na ulicach też jak jest pas tylko do skrętu w lewo lub w prawo to oprócz zwykłego znaku drogowego jest wielki napis na asfalcie TURN LEFT ONLY albo TURN RIGHT ONLY. Mają w ogóle bardzo dużo opisów na asfalcie, człowiek jedzie i ciągle musi coś czytać. Pismo obrazkowe jest tutaj chyba za proste albo niejednoznaczne.
Ale wracając do plaży dotarliśmy do naszej kochanej rodzinki na Long Island w pięknej dzielnicy i zaraz przesiedliśmy się do innych samochodów, które mają pozwolenie wjazdu na plażę. Najbliższa plaża była około 10min na piechotę ale pojechaliśmy jakieś 30min na kolejną wysepkę chudą i długą jak półwysep helski, gdzie są już same plaże i wydmy. Na tą wysepkę jechaliśmy mostem na oceanem od długości pewnie prawie 3km.
Plaża jak to w Ameryce WIELKA, co wiadomo że zgięło moje kolana bo jak tam przeciągnę Maćka w wózku. Ale pomysłowi Amerykanie mają położoną matę na piasku i jedziesz jak po asfalcie.
Liczba boisk do siatkówki też robi wrażenie. Więc dojechaliśmy tym pasem w pobliże oceanu. Woda okazała się całkiem ciepła, ale tylko na spacer, bo duże fale i natychmiast robiło się głęboko i w ostatnim miesiącu na tych plażach 2 razy ludzi pogryzły rekiny. Więc wszystko pięknie ładnie, nie ma wodorostów ani tłumów ludzi ale popływać nie popływasz. Za to były palmy i prawdziwy bar na plaży gdzie codziennie koncert na żywo. Niestety nie zostaliśmy do wieczora bo czekało nas super rodzinne przyjęcie w środku wyspy i wyżerka z albańskimi przysmakami (mąż gospodyni Albańczyk to same zalety)
Trochę roślin tropikalnych nawet było. Afryka dzika….


