Dzień jak co dzień pobudka koło 8:00, potem śniadanie, potem kawa, kąpiel po kawie i w drogę. Zdjęcie z małej leniwej kawki poniżej, tak dla wkurzenia tych co muszą do pracy.
Tego dnia jednak jedność drużyny została zburzona, bo podzieliliśmy się na 3 grupy Agnieszka, Jadwiga i Maciek po opieką Witka wyruszli na Brodway na przedstawienie Król Lew. Luke z Jaśkiem pojechali na szlak pieszy żeby zdobyć górę Bera Mountain (ta co parę dni temu próbowaliśmy zdobyć samochodem), a ja z Agnieszką (nie mylić z moją żoną), na Hudson Bluegrass Festival. Nie mogłem tego odpuścić,
Festiwal na fantastycznej górze nad rzeką Hudson z widokiem na wszystkie inne góry wokół. Mieliśmy świetną pogodę bo upał a jednocześnie niesamowite krople deszczu pomiędzy promieniami słońca. Jakaś magia. Ale bluegrass na to zasługuje. Próbka festiwalu poniżej.
Jak widać impreza bardzo lokalna, ludzie pewnie 200-300 nie więcej a miejsce cudowne. Amerykanie nie doceniają co mają w okolicy.
Po pierwszej kapeli, druga okazała się dziwnie słaba jak na Amerykę i przypaliło nas słońca więc Aga szybko namówiła mnie na wyprawę do lokalnego browaru w cudnej miejscowości Beacon (zdjęć nie daję bo jeszcze mamy ją odwiedzić).
Więc kupiliśmy piwa i powrót do domu na basen, a tam już Jasiek i Luke w basenie z piwem. Okazało się, że w połowie szlaku złapała ich burza i zupełnie mokrzy uciekli do samochodu i przyjechali na piwo do basenu.
Zaraz do nich dołączyłem.
Cała drużyna zebrała się na koniec dnia w knajpie Holy Smoke na uczcie BBQ typowo amerykańskiej. Na szczęście Witek uprzedził nas że te porcje lepiej brać na dwóch (ale sam poradził sobie z jedną…) Nam jednak i tak zostały jeszcze porcje do domu. To była próbka prawdziwych amerykańskich dań.

