Dzień 3

To nasz pierwszy dzień w masajskiej wiosce. Zostałyśmy z Asią same, bo Stefan, Maria i ksiądz pojechali do Urzędu Meldunkowego RITA (Registration, Insolvency and Trusteeship Agency) dowiedzieć się, czy dokumenty przywiezione z Polski przez Stefana są wystarczające do zawarcia małżeństwa w Tanzanii oraz jakie urzędowe dokumenty trzeba złożyć (brali pod uwagę, że będą musieli wybrać się w razie czego do Dar es Salaam). Dowiedzieli się, że papiery są w porządku ale trzeba będzie wypełnić jakiś wniosek na zawarcie małżeństwa online na stronie rządowej. Zawozili również dwójkę niepełnosprawnych dzieci do ośrodka w Mlali (ośrodek rehabilitacyjny prowadzony przez siostry zakonne z Włoch), w którym dzieci miały spędzić jakiś czas pod opieką i z dostępem do rehabilitacji. Nakaz opieki nad nami dostała Rebeka – starsza siostra Marii. Rano po śniadaniu zjawiła się przed domem parafialnym i oprowadziła nas po masajskiej wiosce. Najpierw poszłyśmy do przedszkola, gdzie opiekunką jest Ester – najmłodsza siostra Marii. Zaproszono nas do klasy pełnej dzieci, które pięknie, jak na zawołanie, przywitały się z nami i zaśpiewały piosenkę o słoniu. Potem, gdy wyszłyśmy, przypomniałyśmy sobie z Asią, że nie zabrałyśmy ze sobą cukierków, a miło by było poczęstować dzieciaki w przedszkolu. Wróciłyśmy do domu, zabrałyśmy cukierki i chwilę potem znowu byłyśmy w tym samym miejscu, obdarowując dzieci słodyczami. Idąc tam, zorientowałyśmy się, że nie były to dobre cukierki, bo każdy cukierek był w plastikowym papierku, a przecież tutaj mają olbrzymi problem z plastikiem, nie odwożą przecież śmieci, wyrzucają gdzie popadnie. Butelki plastikowe są wszędzie 🙁 Zebrałyśmy wszystkie papierki z myślą, żeby zawieźć je z powrotem do Polski. Dzieci karnie podchodziły do nauczycielki, wrzucając papierki do torebki. Potem z daleka widziałyśmy szkołę podstawową. Rebeka tłumaczyła nam, że niektóre klasy są w budynku, a inne są na zewnątrz ze względu na to, że jest bardzo dużo dzieci i muszą na zmianę mieć lekcje na podwórku albo w środku.

Potem udałyśmy się do domostwa Marii. Tam przywitała nas starsza siostra Marii – Mahoo. (STEFAN: formalnie jest to dom Mahoo, mieszka tam też między innymi Maria) Co chwilę zjawiły się nowe osoby, w większości byli to najbliżsi sąsiedzi, którzy z ciekawości przychodzili nas zobaczyć (mężczyźni na motocyklach, kobiety z malutkimi dziećmi). Atmosfera była przyjemna i życzliwa.

Przyjechała nawet najstarsza siostra Marii – Pabaalo (STEFAN: w rzeczywistości na imię ma Yapindeti). Ona i Mahoo są bardzo do siebie podobne. Maria z kolei jest bardzo podobna do Hawy (czyt. ‚chały’) – młodszej siostry. Kobiety zajęte były robieniem ozdób z koralików. Od Rebeki dostałyśmy zrobione przez nią łańcuszki koralików, specjalnie do noszenia na stopach. Dokańczały je Mahoo i Pabaalo. Potem Asi i mnie założyli nasze ozdoby, przypalając sznurki na naszych nogach (chyba nie zdejmiemy ich do końca życia 🙂 ) 

Mahoo dwa razy częstowała nas tradycyjnymi potrawami (tradycyjne placki, twarde mięso z kozy) przygotowanymi na ognisku w glinianym domku, który własnoręcznie zrobiła. Domek pięknie wygląda z zewnątrz, jak chatka Baby Jagi z bajki. W centralnym miejscu jest ognisko, po bokach drewniane ławki. W głębi posłanie na podłodze. Cały domek osmolony od wewnątrz jest sadzą, bo nie ma w nim komina, ani żadnego okna. Przez chwilę byłam tam podczas gotowania i nie dało się wytrzymać – szczypały oczy.

Wróciłyśmy do naszego domu parafialnego, zrobiłyśmy sobie kawę. Rebeka chciała kawę, ale z mlekiem, którego nie mogłyśmy znaleźć, więc poczęstowałyśmy ją herbatą. Chciałyśmy się odwdzięczyć za jej opiekę i postanowiłam wręczyć jej bursztynowe korale, które dostałam od Ani – sąsiadki z mojej ulicy. Opowiedziałyśmy jej czym jest bursztyn. Jest wykształconą Masajką i była wszystkim bardzo zainteresowana. Rebeka po studiach mieszkała dwa lata w mieście, ale jednak wróciła do wioski. Pewnie wtedy, gdy pojawiły się dzieci (najstarszy syn ma 15 lat, najmłodsza córka ma kilka – sześć, może siedem), a mąż wziął sobie drugą żonę i z nią założył drugą rodzinę.

W końcu Maria ze Stefanem wrócili ze swojej wyprawy z księdzem Kazikiem. Było już ciemno, a na pytanie dlaczego trwało to tak długo, powiedzieli tylko, że w każdym miejscu (byli w urzędzie, kantorze po pieniądze, w ośrodku rehabilitacyjnym, na poczcie po klucz do skrzynki, na obiedzie i na rynku) obsługiwały ich leniwce. Spędziliśmy miły wieczór rozmawiając z księdzem Kazimierzem o Bożej opatrzności i orędownictwie świętych. Ksiądz Kazimierz bardzo uduchowiony wyróżnia się szczególnym kultem świętych Bożych. Dużo też mówiliśmy o tym, jak traktowane są dzieci, o okrutnych tradycyjnych i masajskich zwyczajach. Siedmiomiesięcznym dzieciom wypalają na policzkach okrągłe blizny, usuwają nożem dwie przednie dolne jedynki w wieku 7 miesięcy i 11 lat, obrzezają zarówno chłopców i dziewczynki w wieku około10 lat. Oprócz tego mają mnóstwo dziur w uszach, czasami bardzo dużych. Masajowie mają tradycje aranżowanych małżeństw. Wydawane są za mąż dzieci, które ledwo stały się kobietami (najczęściej mają 15 lat, chociaż czasami tylko 11 lub 12). Ksiądz Daniel powiedział nam o dziewczynce, która w wieku 10 lat została matką. Niestety, tak się dzieje cały czas. Nadchodzą zmiany, ale powoli… Najmłodsza siostra Marii już nie ma blizn, ani wybitych przednich zębów. Ksiądz Kazek mówił tylko, że nikt nie chce i nie może się przyznać do tego, że dziewczynka nie została obrzezana. Taka dziewczyna zostałaby odtrącona przez całą społeczność. Ciężko było słuchać o tym przerażającym losie masajskich dziewczynek. Dobranoc.