Tanzania Dzień 4

Plany na dzisiejszy dzień, to jest 29 kwietnia były zupełnie inne. Mieliśmy wstać przed 6:00 rano, żeby pojechać do małej miejscowości Laiseri, w której miała się odbyć msza święta. Rano 6:10 gotowi do drogi czekamy na księdza Kazka. Ksiądz zjawia się i oznajmia, że nastąpiła nagła zmiana planów, ponieważ musi zawieźć do Gairo chore dziecko do lekarza. Powiedział, że wróci i około 7:00 rano, odprawi mszę świętą i rzeczywiście tak było. Po śniadaniu Stefan z Marią zajęli się przygotowywaniem wniosków potrzebnych do Urzędu Stanu Cywilnego wybrali się do …(STEFAN: Godiego, ale nie bardzo się wybrali, bo to było tak czy inaczej na plebanii) żeby dowiedzieć się jakie to konkretnie muszą być papiery do złożenia …(ten fragment tekstu czeka na korektę Stefana – STEFAN: logowaliśmy się na stronę RITY i staraliśmy się zorientować, jakie papiery gościu nam polecił złożyć elektronicznie w urzędzie. Co chwilę wychodził jakiś problem – albo coś trzeba było złożyć 3 tygodnie przed datą ślubu, albo po ślubie, albo trzeba było załączyć dokumenty, których nie mieliśmy. Dzień wcześniej Kazek i Maria usłyszeli od urzędnika, co powinniśmy złożyć, ale okazało się, że jednak nie bardzo wiedzą co.. Ja się od tego trochę odciąłem, bo cała gadka w urzędzie była w Suahili). Asia i ja w tym czasie ściągałyśmy zdjęcia zrobione z kilku dni w Tanzanii. Miałyśmy czas na spokojne wypicie kawy. Kiedy wrócili, zostaliśmy zaproszeni na obiad, który zrobiła siostra Marii, Mahoo. Kiedy zjawiliśmy się na miejscu, wszystkie siostry otoczyły nas i zaczęły przebierać w nasze masajskie, odświętne stroje, dopasowując rozmiar paska i układając warstwami na nas ich tradycyjne materiały. Po przebierankach ustawiono plastikowy stół i cztery plastikowe krzesła: dla Stefana, Marii, Asi i mnie. Dziwny mają zwyczaj, że goście jedzą przy stole samotnie – bez gospodarzy. Pierwszego dnia, kiedy Mahoo karmiła nas dwa razy, siedziałyśmy z Asią przy stole same naprzeciwko siebie. Pomyślałam, że spóźniłyśmy się, bo poszłyśmy po zabawki dla dzieci. Najpierw jedliśmy tradycyjne placki trochę przypominające naleśniki tylko bardziej twarde (STEFAN: chapati). Na obiad była zupa a la rosół, ale bez warzyw tylko samo mięso z wodą, kukurydziana papka (ugali – STEFAN: rodzaj polenty, mamałygi) i mięso z kozy oraz banany. Po spożyciu posiłku Stefan wyciągnął drona i zabawiał wszystkich ujęciami robionymi z góry. Otoczony przez grono osób, nie tylko dzieci.

Asia bawiła się z małą Amandą (córeczka Ester), a ja zaobserwowałam nietypową scenę. Na teren domostwa przyszła starsza kobieta. Maria oraz wszystkie jej siostry, podchodziły do niej i z szacunkiem pochylały głowy, tak jak małe dzieci pochylały głowy przed nami. Nie wiedziałam, co zrobić, ale nadrobiłam uśmiechem. Chyba jednak coś było nie tak, bo kobieta nie odpowiedziała uśmiechem na uśmiech. Ech…te bariery językowe i odmienne zwyczaje. Zapytałam Marię, kto to jest i odpowiedziała mi, że któraś ze starszych sióstr (pewnie od innej matki). Stefan opuszczał drona na tak niską wysokość nad głowami, że włosami targał leciuteńki wiatr. Wszyscy piszczeli i kulili się ze śmiechem. Jedyną osobą, która się nie skuliła, a lekceważąco machnęła ręką, była dumna siostra Marii. Czuć było jej olbrzymi dystans do wszystkiego, co się tam działo. Nagle zaczął padać mocny deszcz. Wszyscy, a było nas sporo, schowaliśmy się w małej chatce, służącej do gotowania posiłków, z ogniskiem w centralnym miejscu chaty. Na ławeczkach siedziało dużo ściśniętych osób, więc zrobiło się dosyć gorąco, tym bardziej, że żar od ogniska też ogrzewał wnętrze „chatki z piernika”. Nie mogliśmy wyjść na zewnątrz, bo mocno padało. Bawiliśmy się z dziećmi w “Tu kokoszka kaszkę ważyła” i okazało się, że Masaje mają bardzo podobną zabawę, ale zamiast ptaszka jest krowa, która nie lata, ale chodzi i też się chowa pod pachą. Deszcz ustał i  poszliśmy w końcu do domu. Wracając, usłyszałyśmy przepiękny śpiew w kościele. To chór masajskich dzieci przygotowywał się na uroczystość zaślubin. Siedziałyśmy z Asią na ławeczce zafascynowane. Nagrywałam fragmenty na dyktafon, Asia zrobiła jakiś film. Potem miałam wrażenie, że dają koncert i śpiewają specjalnie dla nas. Mocno biłyśmy brawo po każdej piosence. Na końcu zostałam poproszona przez Masajkę – opiekunkę chóru, żeby podziękować dzieciom za występ. Oczywiście zrobiłam to z przyjemnością, chociaż nie wiedziałam, czy mam dziękować im dzisiaj czy chodzi o podziękowanie na uroczystości ślubnej. Jednak chodziło o dzień dzisiejszy. Masaje lubią przemowy – ogólnie dużo mówią, gdy tylko jest ku temu okazja. Na przykład, jak spotykają się na drodze, nawet gdy się spieszą, muszą ze sobą zamienić parę zdań. Zawsze mają coś do powiedzenia. Podziękowałam raczej krótko jak na ich standardy. Dzieci były szczęśliwe, obstąpiły mnie i Asię z każdej strony, dotykając naszych włosów: ciągnąć, podnosząc, głaszcząc… To było coś niesamowitego 🙂 Wróciłyśmy na parafię. A tam czuć było zdenerwowanie Stefana i Marii, bo czekali na rozmowę z jej ojcem. Stefan zgodnie z tradycją powinien poprosić ojca panny młodej o rękę córki. Mzee Nyika (ojciec Marii – starszy Nyika) miał wrócić do domu, bo gdzieś daleko odwiedzał rodzinę. Okazało się, że na druku, który muszą wysłać do urzędu online, potrzebny jest podpis ojca oraz w piśmie ma zostać wymienione, co w zamian za swoją córkę dostał od narzeczonego córki przyszły teść. W końcu dostali informację, że Mzee Nyika jest już w domu (STEFAN: tak naprawdę najpierw przyjechał na parafię, gdzie się z nim przywitałem). Maria ze Stefanem, z Marii bratem (bardzo postawnym Masajem) i ze swoją siostrą chyba to była Mahoo (STEFAN: tak, to była Mahoo) oraz księdzem Kazikiem pojechali rozmawiać o ślubie i weselu. Zabrali nam cukierki, które kupiłyśmy dla masajskich dzieci 🙂 My z Asią usiadłyśmy do kolacji z księdzem Adrianem, który dzisiaj wrócił, a był nad  jeziorem Wiktorii na uroczystościach związanych ze świętem Miłosierdzia Bożego. Ksiądz Adrian dezynfekował nas własnej roboty alkoholem, żebyśmy nie miały żadnych dolegliwości żołądkowych. Mówił, że to najlepiej działa 🙂 Długo czekaliśmy na powrót Marii i Stefana. Nie było ich prawie 3 godziny. W pewnym momencie drzwi się otworzyły i przez korytarz przemknął ksiądz Kazik nawet na nas nie patrząc. Wyrzucił do nas w pośpiechu: “Ślubu nie będzie” i zamknął się w swoim pokoju. My z Asią chwilę potem pożegnałyśmy się z księdzem Adrianem. Chciałyśmy iść do swoich pokoi, ale zobaczyłyśmy, że u Stefana pali się światło. Zapukałyśmy do drzwi. Stefan otworzył. Miał wilgotne oczy. Maria siedziała bokiem, ale widać było, że płakała. Chwilę porozmawialiśmy o całej tej przykrej sytuacji. Okazało się, że ojciec Marii niby pozwolił córce na wzięcie ślubu, ale miał strasznie wygórowane wymagania, co do zadośćuczynienia za rękę swojej córki. Cena była zaporowa. Zwyczajowo daje się kilka krów (6-10 sztuk to już naprawdę dużo). Stefanowi Masaj podał wygórowaną cenę, niewyobrażalną tutaj: 60 milionów szylingów. Z obliczeń księdza Kazka wiemy, że ojciec Marii zażądał od Stefana ogromnego stada 120 krów. Docierało do nas wcześniej, że do takiej wygórowanej ceny namawiały go niektóre osoby, szczególnie jego żony. Tylko jedna – najstarsza żona – trzymała (ale pewnie po cichu) stronę Marii (STEFAN: wcale nie po cichu, tylko oficjalnie, ale nie bardzo ma to u nich znaczenie. A dodatkowo to jest w tej chwili jego jedyna żona po katolickim ślubie, który wziął jako 80-parolatek zeszłego września). Barbarzyńskie zwyczaje! Ojciec daje zgodę, czy rozwódka z dwójką dzieci może wyjść za mąż? Nie ma sposobu, żeby pomóc młodym. Nie wiadomo nawet, jak ich pocieszyć. Sytuacja jest patowa, szczególnie dla Marii. Zerwanie relacji z rodziną albo zerwanie relacji ze Stefanem. Przed Marią bardzo, bardzo trudna decyzja. Może jeszcze jest jakaś nikła nadzieja, że Mzee Nyika zmieni zdanie, że przemyśli, że jego cena była za wysoka. Straszny żal ściska serce na myśl, co młodzi – Maria i Stefan – teraz czują…