1. Leniwy dzień
Jak zawsze, obudził mnie budzik. Jakoś wywlokłem się z łóżka w ten szary poranek. Nie było mi za wesoło, gdy przy śniadaniu uzmysłowiłem sobie, że zostały jeszcze dwa tygodnie do ferii zimowych. Co mogę zrobić? Przecież nie prześpię tego czasu. Smętnie powlokłem się do łazienki. Umyłem się ekspresowo. Ubrałem się i wyszedłem z domu. Dalsza droga na przystanek autobusowy była dla mnie, jak maraton czyli pobiegłem najszybciej, jak mogłem. Wyobraźcie sobie bieg w zaspach śniegu, to koszmar. Nie życzę wam takiego doświadczenia. Zmachany dobiegłem na przystanek. Nie było czasu na odpoczynek, bo autobus właśnie odjeżdżał. Wskoczyłem do środka bardzo zadowolony, że mi nie uciekł. Podszedłem do kasownika. Bezwiednie sięgnąłem do kieszeni. „O o…” – pomyślałem. Macałem kieszenie, myśląc: „Co jest? Przecież gdzieś musi być ten bilet!” W końcu dotarło do mnie, że go nie mam. Wcisnąłem się w tłum ludzi na wypadek kontroli biletów. „Uff …” – odetchnąłem, jak wysiadłem z autobusu. Spokojnie, bez większych trudności, dotarłem na teren szkoły. Niespodziewanie, uderzyła mnie w bark twarda bryła śniegu. Przez chwilę poczułem lodowate zimno. Już chciałem odkrzyknąć coś w stronę napastnika, ale nikogo nie zobaczyłem. „Dobrze się schował skubany” – pomyślałem. Wzruszyłem ramionami i poszedłem w stronę drzwi wejściowych. Przy szatni zobaczył mnie Oczko. Nie wiem, jak mnie wypatrzył, bo byłem w tłumie przepychających się dzieciaków. Przypomniałem sobie, że to właśnie dlatego nadaliśmy mu takie przezwisko. Naprawdę nazywa się Adam Opolski. Adam przedarł się przez tłum i stanął obok mnie właśnie w chwili, kiedy oddawałem szatniarce swoje rzeczy.
– Co tam? – zagadałem, kiedy opuściliśmy szatnię.
– Nic ciekawego – westchnął.
– Przecież niedługo ferie. Nie masz jakiś planów?
– Z czasem może coś się urodzi.
Doszliśmy pod klasę. Wszyscy moi koledzy i koleżanki przypominali żywe trupy. Miałem świadomość, że ja również nie odstaję od nich swoim wyglądem.
– Co mamy? – zapytałem Oczko.
– Chyba historię, ale głowy nie dam – odpowiedział ziewając.
– Wspaniale! – klepnąłem się w czoło.
Pani Beata Hubka, nauczycielka historii, miała niesamowity talent do wydawania wysokich dźwięków. Nawet, gdy starała się mówić cicho, to i tak mówiła zdecydowanie za głośno. Sęk w tym, że my nie chcemy natychmiastowej pobudki. Wolimy powoli wybudzać się z sennego transu. Na lekcjach historii, nie było to możliwe. Pobudka była natychmiastowa.
– Wstawać leniuchy! – usłyszałem piskliwy krzyk.
Obróciliśmy się powoli. W naszym kierunku szła pani od historii. Wszyscy zmartwieni pokręciliśmy głowami. Nieunikniony był koniec stanu błogiej nieświadomości. Hubka otworzyła klasę. Staliśmy jeszcze przez sekundę, żegnając się z naszymi marzeniami sennymi. Weszliśmy do klasy ze spuszczonymi głowami.
Kiedy wracałem ze szkoły do domu z granatowych chmur sypał śnieg. I tym razem pojechałem do domu na gapę, ale na szczęście konduktora nie było.
Maciek litości ,co chwilę będę pukać te klawisze,bo ja bardzo szybko wciągam się w akcję.Może pisz po dwa rozdziały?
Bardzo mi się podobało to opowiadanie i radze ci pisać więcej opowiadań = )
Bardzo mi się podoba.