Tradycyjnie pobudka 6:30, potem msza o 7:00 potem bajgle, cream cheese, pyszne śniadanie i do basenu. W niedzielę mieliśmy upał i sporą wilgotność. No nic więcej się nie działo oprócz podjadania i kąpania się w basenie.
Wieczorem wpadli znajomi Witka i Agnieszki, ciekawi ludzie opiekują się wszystkimi okolicznymi ogrodami. Ale najlepszy był surowy tuńczyk, wyglądał jak wołowina a delikatny tak, że nie da się opisać. Tego samego dnia złowiony przez znajomych Stevena, dostał kawał w prezencie i przygotował dla nas pyszności. Do tego musujące wino i mieliśmy kolejny udany wieczór.
Niestety zdjęcie mamy takie, że tuńczyka nie widać, ale widać, że zrobiony był prosto bo tylko obłożony warzywami i grejpfrutem no i lekko skropiony oliwą, cytryną, posolony i jakieś cuda Steven’a z przyprawami.
Taka to była niedziela.
