Piątek był u nas bardzo leniwym dniem, ale wszyscy już chyba chcieli taki dzień. Więc zaczęło się tradycyjnie od śniadania i basenu, a potem dziewczyny wpadły na pomysł zakupów w sklepach Goodwills w okolicy. To sklep, gdzie ludzie przynoszą cokolwiek, sklep to sprzedaje a zyski idą na jakieś cele dobroczynne. Oczywiście z Maćkiem zgłosiliśmy protest, że w takim razie zostajemy blisko basenu, bo 32 stopnie swoje robią.
Więc dziewczyny pojechały i wróciły prawie po 4’ch godzinach, niestety z zakupami, które podobno mamy przewieźć do polski. Pomijam już drobiazgi typu gliniany talerz, czy jakieś dziwne mini szafki na biżuterie z pozytywką, lub stalowe figurki. Hitem jest 6 osobowy pełny serwis japoński z porcelany (tylko 25$ !!!). Kruchutkie to, ręcznie malowane i owinięte tylko w papier. Aga teraz ciągle planuje jak to zapakować i zmienia koncepcje.
Aby ochłonąć po tych zakupach po południu zrobiliśmy wypad do pobliskiego parku. W zasadzie to lasu prawie dziewiczego, bo dopóki nie doszliśmy do dwóch jezior, to było widać tylko gęstwinę drzew, krzewów i pełno głazów i nawet coś jak skalne ostańce do wspinania.
Na szczęście szlak oprócz dzikiej ścieżki pieszej miał też ścieżkę szeroką, i w miarę równą, gdzie mógł przejechać samochód, więc Maciek ze swoim piątym kołem przejechał dość spokojnie, no popadł w zadumę po miejskim zgiełku
Potem już tylko powrót na basen 🙂 W tych lasach podobno żyli Mohikanie. Taki to był piątek.
