W sobotę ponownie wypad od nowego Jorku. Tym razem celem były dzielnice China Town oraz Little Italy i trochę spacerów w jakimś nowym parku nad zatoką Hudson. Parking Agnieszka zarezerwowała już przed wyjazdem bo weekend podobno ciężko z miejscem. Więc ruszyliśmy, po godzinie z kawałkiem oddaliśmy samochód na parking i zanurzyliśmy się w upalny (i dzisiaj już wilgotny na około 80%) dzień w China Town.
Chin to pewnie nie przypomina, ale jak to w takich dzielnicach wszystko wokół napisane po chińsku, pełno balonów, smoków i kotów machających jedną ręką. Nas jednak Aga namówiła na próbki ich kuchni w miejscach, które trochę znała. Więc spróbowaliśmy podobno najlepszych smażonych pierogów, które można jeść tylko na ulicy i rzeczywiście był tam tłumek. Ciasto pierogów było jak ruskie tylko nadzienie mięsne bardzo dobre i zupełni inaczej przyprawione niż nasze. To zdjęcie pokazuje ulicę z tą pierogarnią i ten tłumek w dali właśnie czeka na pierożki.
Potem parę ulic dalej, podobno najlepsza herbata na zimno z sokami owocowymi i tapioką. To było przedziwne ta tapioką połykana przez rurkę. Kiedyś Jadwiga próbowała to zrobić w Polsce, ale coś nam się rurki zapychały, tutaj wszystko działało idealnie. Załączam zdjęcie ze ścianą herbacianą.
Trochę spaceru, podglądania ich sklepów z ciuchami oraz podglądania zwyczajów chińskich w Ameryce. Poniżej przykład niezwykle radosnych wieńców pogrzebowych.
Tak włócząc się po uliczkach trafiliśmy w miejsce, które w 2020 zostało wybrane jako najlepsze z pierogami z ciasta ryżowego z rosołem i mięsem w środku. Więc zamówiliśmy kolejne próbki, do tego chińskie piwo i makaron na zimno z masłem orzechowym i sezamem.
U nas na pewno też takie są, ale człowiek ma taką naturę chyba, że musi przelecieć ponad 5000 mil i próbować chińskie specjały nadal nie w Chinach tylko w chińskiej dzielnicy Nowego Jorku. Dobre były, ale ciężko było połknąć w całości, a to był jedyny sposób aby rosół się nie rozlał. Knajpka była bardzo fajna w środku, pachniało starym Nowym Jorkiem, ale tak małe i pokręcone wejście, że nie daliśmy rady z wózkiem.
Potem przyszedł czas na małe Włochy… Tam już tylko spacer i znowu jakiś sklep z biżuterią, Włoska dzielnica, to przede wszystkim restauracje, Włoch to nie przypomina ale jest o wiele bardziej elegancko niż street food chińskiej dzielnicy. Śladów mafii ani śladu, ale jest pełno sklepów z modą, niektóre trochę straszą…
Po tych dzielnicach pojechaliśmy samochodem do Downtown Nowego Jorku, niedaleko Witka pracy, a wypić piwko po pracy w środku miasta, potem jeszcze do parku zbudowanego na zatoce na takich dziwnych betonowych tulipanach. Ładny był i pięknie wiało, nie czuć upału było.
Ponieważ nic ta się nie działo (nikt nie tańczył nie śpiewał) to, ostatni rzut oka na Nowy Jork i wróciliśmy to Putnam Valley gdzie Witek grillował burgery i zrobił dla nas cudną wyżerkę. On wrócił z pracy a my z obijania się po Nowym Jorku, ten kraj rzeczywiście ma w sobie dużo niesprawiedliwości.




