Nowy Jork wtorek 23-08-2022

Wtorek podobnie jak poniedziałek też miał być pochmurny i deszczowy, więc ponownie wypad na Manhattan do kolejnego muzeum. Tym razem MOMA czyli Museum Of Modern Art. Doświadczony poniedziałkiem we wtorek dojechałem bez zmyłki na parking, chociaż było trochę kręcenia bo policja zablokowała drogę West 54 akurat tą gdzie był wjazd na parking i musieliśmy szukać innego wjazdu od ulicy West 53 a nieparzyste mają odwrotny kierunek jazdy niż parzyste więc musliśmy okrążyć parę kwadratów ulic ale w końcu się udało i za kolejne 50$ parking na 7g jest zajęty.

W muzeum podobnie jak w Metropolitan przemiła Pani wymyśliła zniżki, Maciek jako student bo ma taniej niż niepełnosprawny, a ja za darmo jako opiekun pomimo że Maciek to student. Taka Ameryka!

Muzeum miało piękne widoki też na miasto oprócz samych rzeźb i obrazów. Przykład poniżej.

Muzeum okazało się być na szczęście mniejsze i po 3g mieliśmy już obejrzane wszystkich Picasso’ów, Chagall’i, Monet’ów, Salvadorów Dali (był ten obraz z zegarami dziwnie mały, wszyscy mieliśmy wrażenie że będzie to duży obraz), puszki Campbell od Warhola ale bez Marylin Monroe 🙁 itd… Jeden wniosek wspólny też wyciągnęliśmy, że Salvador Dali wielkim rzeźbiarzem już nie był. Poniżej próbka, chociaż mrówki były intrygujące.

Obrazy i rzeźby były to zdecydowanie najciekawsze, zgodnie stwierdziliśmy że najbardziej nie podoba nam się malarstwo holenderskie i te wszystkie portrety.

Tego dnia w planie mieliśmy jeszcze 2 ciekawe miejsca Central Station (czyli zwykły dworzec centralny) oraz bibliotekę. Więc krótki spacer po mieście i przegląd okoklicznych wieżowców. Teraz miasto powiększają tak że burzą wieżowiec, który jest nawet jak ma 20 pięter i budują nowy większy. Przykład na załączonym zdjęciu.

Obydwa miejsca okazały się pałacami na miarę Pałacu Kultury w Warszawie. Marmury, rzeźby, wielkie przestrzenie itd… Zdjęcia w tym dworcu chyba z wrażenia potęgi kolei w Ameryce wyszły mi trochę nieostre, dodałem najlepsze z kawałkiem kosmicznego sufitu.

 

W dworcowej pizzerni Prova Pizzeria zamówiliśmy po małej pizzy za 15$ i każdy po zjedzeniu dwóch kawałków miał już dosyć takie to były małe pizze.

Po dworcu ruszyliśmy na poszukiwanie biblioteki, poszukiwanie było krótkie bo prowadziła nas Agnieszka (tym razem siostra) i tam spotkaliśmy bardzo ciekawą wystawę starodruków łącznie z pisanym jeszcze psałterzem z XIV w oraz drukowaną biblią z XV wieku, no i mnóstwem innych starodruków (np. nuty Duke’a Ellingtona).

Tak wyglądało wejście główne.

A tak czwarte piętro z wejściem do czytelni jak w Hogwart u Harrego Pottera.

 

Prosto z biblioteki poszliśmy na parking po drodze oglądając ja samochód skręcając w prawo potrąca kobietę, zbiegają się ludzie (ale niosący pomoc a nie gapie) i robi się gigantyczny korek bo już jedzie karetka i policja. Chociaż kobieta wstała na własnych siłach bo auto tylko skręcało w prawo w dużym korku więc prędkości wcale nie było.

Na szczęście z parkingu wyjechaliśmy w drugą stronę w kierunku rzeki Hudson i po chwili pędziliśmy zatłoczoną autostradą z prędkością 40 mph do domu.

W Putnam Valley utrzymaliśmy tradycję piwo, basen kolacja i spać (i jeszcze młodzież oglądała jakieś części Riddicka w pokoju kinowym u Witka).

Jutro znowu Nowy Jork, park centralny i koncert UB40.

 

Nowy Jork poniedziałek 22-08-2022

Po dwóch dniach zwiedzania doliny Hudson, czas znowu na Mahattan. W poniedziałek planowany był deszcz więc śniadanie, bez kąpieli i ruszyliśmy do Metropolitan Museum of Art. Jazda samochodem jak zawsze 1g i już jesteśmy blisko Manhattanu, ale leje deszcz nawigacja wybrała inną drogę i co chwila każe zjechać to na highway 87 na prawo potem higway 95 na lewo i za chwilę trzymaj się prawego pasa na Hudson Parkway i ni stąd ni zowąd znalazłem się na moście przez zatokę do New Jersey zamiast do serca Manhattanu.

Przekląłem szpetnie to miasto i śmiało ruszyliśmy do nowego stanu New Jersey. Załoga powiedziała, że w sumie to dobrze, bo w końcu odwiedzimy inny stan niż Nowy York. Miasto New Jersey jest o tyle specyficzne bo nie można skręcać w lewo. Taki mają patent. Na więc wjechaliśmy jakieś 10km w New Jersey (na szczęście bez centrum) i nawigacja łaskawie znowu nas nawróciła na piętrowy most. Do New Jersej dojechaliśmy dolnym poziomem, a wracaliśmy na Manhattan górnym, takie patenty.

Potem już tylko trochę korków w centrum Manhattanu, parking przy muzeum znowu za 50$ i jesteśmy na miejscu. Bilety do muzeum po 30$, ale nowojorczycy płacą ile chcą, nam się jednak udało bo przemiła czarna Pani w okienku jak nas zobaczyła zagubionych i zmoczonych, to natychmiast stwierdziła, że mamy 2’ch studentów, Maciek ulgowy a opiekun za darmo. Skończyło się w sumie za 59$ i jesteśmy już w muzeum.

 

Muzeum okazało się jeszcze większe niż Natural History Museum, a myślałem że byłem już w największym muzeum mojego życia. Ale musieli tu zmieścić sztukę Egiptu, Grecji, Azji potem Europy (nawet katedra była w środku w części średniowiecza) no i Ameryki oczywiście i Australii z całą Oceanią.. Największe emocje wzbudziły jednak hełmy mandaloriania i obrazy z części nowoczesnej sztuki (obrazów i rysunków Picassa mają bez liku), ale Vincent van Gogh z gwiaździstym niebem też się znalazł a tego szukała Jadwiga.

Tak spędziliśmy 5g w między czasie złapaliśmy parę pizz po 12$. Powrót do domu już bezpieczny, ale kąpieli nie było bo jakaś dziwnie pochmurna pogoda jak na Amerykę.

Nowy Jork niedziela 21-08-2022

To już druga niedziela w Ameryce i niestety znowu pobudka o 6:30 i 7:00 do kościoła. Wszystko super tylko musimy z Maćkiem siedzieć w pierwszej ławce bo tam zaznaczone jest miejsce dla sprawnych inaczej. Spóźnić się nie można. Potem już tradycyjnie wyprawa do piekarni po bajgle i różne rodzaje cream cheese i na śniadanie.

 

 

Po śniadaniu kawka, potem kąpiel bo już jest 30st i zaraz potem 3’cia próba zdobycia góry niedźwiedziej.

Tym razem jednak zdobywamy górę ponownie samochodem, więc po 40minutach jazdy bez wysiłku i w klimatyzacji jesteśmy na szczycie, gdzie trochę wieje więc upał do wytrzymania. Góry wokół Hudson Valley naprawdę zaskakują, nie są duże, bo to 500-700 m.n.p ale poziom morza jest taki sam prawie jak poziom rzeki Hudson więc wrażenie robią i pełno jest kamieni i skał, bo ponoć lodowiec 10tys lat temu zabrał całą glebę z tych okolic i zostawił skały.

Opinie o leniwych amerykanach są przesadzone, bo naprawdę wielu robi to porządnie czyli wchodzi na piechotę (szlak na około 2g na szczyt). Powyżej widok z Bear Mountain na rzekę Hudson a poniżej szczęśliwa zdobywczyni szczytu.

Po tym wyczynie czas na prawdziwe zwiedzanie skarbów Ameryki czyli wyprawa do najstarszej winiarni w USA (Brotherhood). Winnica najstarsza i pracowała nawet w okresie prohibicji bo dostarczała wino mszalne.  Wizyta w winiarni to przede wszystkim próbkowanie. Seria próbek to 5 sztuk podobno potem człowiek już nic nie rozróżni, więc z kilkunastu rodzajów win musieliśmy wybrać po pięć i tak się zaczęło, bo potem poszły już butelki.

W tym czasie do konsumpcji przygrywała cudowna lokalna blues’owa pieśniarka.

Nasza drużyna chciała tu już zostać do rana, bo impreza się rozkręcała, ale Witek z Agą powiedzieli, że nie można skończyć w jednej knajpie w jeden dzień i trzeba jechać do pobliskiej Cedrowni. Nasza polska gościnność nie pozwala odmawiać gospodarzom więc porzuciliśmy biały, różowe i czerwone, musujące, słodki i wytrawne i ruszyliśmy dalej.

Cedrownia Angry Orchard cudownie otoczona była sadami i piękny spacer sadami od parkingu trzeba było zrobić aby dotrzeć do źródełka. Tutaj na szczęście dostaliśmy tylko po 3 próbki do testów (wybór ponownie z ponad 20’ciu opcji). Ponieważ dowiedziałem się, że mam prowadzić w drodze powrotnej byłem trochę zmartwiony.

 

 

Uzupełnieniem próbek był cudowny kubełek pełen puszek z różnymi wersjami cydru (wytrawne lub słodkie, różne owocowe smaki zależne od rodzaju jabłek itd…)

Potem już tylko tradycyjny powrót do domu na basen i piwo, bez jacuzzi ale za to świetnie grillowana wołowina. Grillowana ledwo przez 15 minut i była cudownie miękka i soczysta. Zdjęć już nie ma bo było ciemno i przyleciały głupie komary.

Nowy Jork sobota 20-08-2022

Dzień jak co dzień pobudka koło 8:00, potem śniadanie, potem kawa, kąpiel po kawie i w drogę. Zdjęcie z małej leniwej kawki poniżej, tak dla wkurzenia tych co muszą do pracy.

Tego dnia jednak jedność drużyny została zburzona, bo podzieliliśmy się na 3 grupy Agnieszka, Jadwiga i Maciek po opieką Witka wyruszli na Brodway na przedstawienie Król Lew. Luke z Jaśkiem  pojechali na szlak pieszy żeby zdobyć górę Bera Mountain (ta co parę dni temu próbowaliśmy zdobyć samochodem), a ja z Agnieszką (nie mylić z moją żoną), na Hudson Bluegrass Festival. Nie mogłem tego odpuścić,

Festiwal na fantastycznej górze nad rzeką Hudson z widokiem na wszystkie inne góry wokół. Mieliśmy świetną pogodę bo upał a jednocześnie niesamowite krople deszczu pomiędzy promieniami słońca. Jakaś magia. Ale bluegrass na to zasługuje. Próbka festiwalu poniżej.

Jak widać impreza bardzo lokalna, ludzie pewnie 200-300 nie więcej a miejsce cudowne. Amerykanie nie doceniają co mają w okolicy.

Po pierwszej kapeli, druga okazała się dziwnie słaba jak na Amerykę i przypaliło nas słońca więc Aga szybko namówiła mnie na wyprawę do lokalnego browaru w cudnej miejscowości Beacon (zdjęć nie daję bo jeszcze mamy ją odwiedzić).

Więc kupiliśmy piwa i powrót do domu na basen, a tam już Jasiek i Luke w basenie z piwem. Okazało się, że w połowie szlaku złapała ich burza i zupełnie mokrzy uciekli do samochodu i przyjechali na piwo do basenu.

Zaraz do nich dołączyłem.

Cała drużyna zebrała się na koniec dnia w knajpie Holy Smoke na uczcie BBQ typowo amerykańskiej. Na szczęście Witek uprzedził nas że te porcje lepiej brać na dwóch (ale sam poradził sobie z jedną…) Nam jednak i tak zostały jeszcze porcje do domu. To była próbka prawdziwych amerykańskich dań.

 

 

Nowy Jork piątek 19-08-2022

New York Long Island.

Więc pojechaliśmy na wyspę, droga trochę długa bo to piątek zaczynał się weekend i już powoli ludzie zmierzali na plaże wyspy Long Island. Amerykanie stosują proste nazwy nawet jak jest wyspa to w nazwie ma wyspa aby nikt nie miał wątpliwości i nie zgłosił sprawy w sądzie że jest na wyspie a o tym nie wiedział.

Na ulicach też jak jest pas tylko do skrętu w lewo lub w prawo to oprócz zwykłego znaku drogowego jest wielki napis na asfalcie TURN LEFT ONLY albo TURN RIGHT ONLY. Mają w ogóle bardzo dużo opisów na asfalcie, człowiek jedzie i ciągle musi coś czytać. Pismo obrazkowe jest tutaj chyba za proste albo niejednoznaczne.

Ale wracając do plaży dotarliśmy do naszej kochanej rodzinki na Long Island w pięknej dzielnicy i zaraz przesiedliśmy się do innych samochodów, które mają pozwolenie wjazdu na plażę. Najbliższa plaża była około 10min na piechotę ale pojechaliśmy jakieś 30min na kolejną wysepkę chudą i długą jak półwysep helski, gdzie są już same plaże i wydmy. Na tą wysepkę jechaliśmy mostem na oceanem od długości pewnie prawie 3km.

Plaża jak to w Ameryce WIELKA, co wiadomo że zgięło moje kolana bo jak tam przeciągnę Maćka w wózku. Ale pomysłowi Amerykanie mają położoną matę na piasku i jedziesz jak po asfalcie.

Liczba boisk do siatkówki też robi wrażenie. Więc dojechaliśmy tym pasem w pobliże oceanu. Woda okazała się całkiem ciepła, ale tylko na spacer, bo duże fale i natychmiast robiło się głęboko i w ostatnim miesiącu na tych plażach 2 razy ludzi pogryzły rekiny. Więc wszystko pięknie ładnie, nie ma wodorostów ani tłumów ludzi ale popływać nie popływasz. Za to były palmy i prawdziwy bar na plaży gdzie codziennie koncert na żywo. Niestety nie zostaliśmy do wieczora bo czekało nas super rodzinne przyjęcie w środku wyspy i wyżerka z albańskimi przysmakami (mąż gospodyni Albańczyk to same zalety)

Trochę roślin tropikalnych nawet było. Afryka dzika….

Nowy Jork środa 17-08-2022

Rano drużyna podniosła lekki protest, że miasta to już dość, przyłączyłem się do tego. Jednak gospodarze nie odpuścili i pojechaliśmy na północ doliny Hudson River na spacer po najdłuższym moście spacerowym. Most nad rzeką Hudson prawie 2mile długości i musieliśmy to przejść tam i z powrotem ale było ok wiało jak nad morzem.

Po spacerze wypad na pieszo do miasteczka i lokalnego browaru. Na piwo ogórkowe :). Patrzcie jak grzecznie stali w kolejce do stolika spragnieni po tych spacerach.

Lokal o tyle ciekawy, że w menu oprócz tradycyjnych amerykańskich skrzydełek były swojsko brzmiące potrawy.

Najedzeni wróciliśmy do domu, gdzie już Witek czekał z rozgrzanym grillem robił pyszne prawdziwe amerykańskie hamburgery…. No i tradycyjnie piwo, basen jacuzii i spać.

 

 

 

Nowy Jork, wtorek 16-08-2022

Dzisiaj dzień miastowy. Wyjazd z samego rana o 11’tej na Manhattan, po 1g20min jazdy parking za 50$ na 6-7godzin i łapiemy metro na sam koniec półwyspu, bo tam będzie Byk z wielkimi jajami. Wall Street ulica jak każda inna na Manhattanie pełna wysokich wieżowców tylko budynek giełdy nowojorskiej dziwnie odgrodzony od chodnika i nie ma dostępu.

Do jaj byka nie dostaliśmy się bo były dwie kolejki jedna długa żeby zrobić zdjęcie dla jaj i druga z drugiej strony równie długa żeby złapać byka za rogi. Ale popatrzeć warto, byk jest WIELKI.

Potem obejrzeliśmy bardzo ładny nieduży kościół (jak na Nowy Jork pewnie jeden z najstarszych budynków) i nieduży cmentarz, ciekawy bo nagrobki jak żydowskie macewy ale kościół chrześcijański. Tylko nie umiem rozpoznać wyznania.

Potem spacer na miejsce gdzie kiedyś stały Twin Towers. W miejscu 2’ch wież są teraz fantastyczne dwie dziury w ziemi zbudowane na zasadzie odwrotnej piramidy w dół ziemi i takiego wodospadu do środka ziemi. Robi wrażenie.

 

 

 

 

 

 

 

Zamiast dwóch wież postawiona jest jedna nowa, Luke pokazał nam jak stanąć aby wydawała się nieskończoną piramidą do nieba.

Na Agnieszce zrobiło to duże wrażenie co widać poniżej

Potem spacer do katedry św Patryka (upał cały czas, ale Manhattan przez wieżowce jest cały czas w cieniu i da się przeżyć) młodzież nic nie narzekała i spokojnie zwiedziliśmy katedrę, bo mieli obiecany jako następny punkt programy firmowy sklep Nintendo. Dziwne ale trzeba być tolerancyjnym takie czasy

Nie pamiętam już czy wcześniej czy teraz wzięliśmy metro aby przedostać się bliżej do Times Square. W tym mieście pod metro pogubiliśmy się zupełnie bo z Maćkiem wyjechałem z innej strony niż cała reszta ekipy. Jak zauważyłem że ich nie ma i nie wiem gdzie jestem (wiem tylko  że pod ziemią z tłumem ludzi) to stanąłem z Maćkiem w miejscu i postanowiłem czekać na bieg wypadków. Wypadki potoczyły się prawidłowo  bo drużyna pierścienia biegała po ulicach naokoło szukając nas aż w końcu wpadli na pomysł aby wysłać Luka na tą samę stację, ten sam peron żeby pojechał tą samą windą co my i tak nas znalazł. Od tego czasu nie rozdzielaliśmy się.

Times Square robi wrażenie, filmik poniżej. Próbują co chwila coś ci sprzedać i znaleźć najpierw przyjaciela, ale Luke nas uprzedził, abyśmy nikomu na nic nie odpowiadali w tym miejscu.

Po tym tłumie i hałasie znaleźliśmy mały park i kultowe przekąski z budek nowojorskich, pełno hot-dogo podobnych potraw za 5$ każda, chociaż cen nigdzie nie ma wywieszonych kązdy nowojorczyk wie ile co kosztuje w tych budkach. Ja spróbowałem corn-doga (takie pół parówki w cieście, koszmarek ale byliśmy już głodni)

Potem już tylko metro aby dojechać do parkingu, do samochodu i 1g20min do domu do Putnam Valley. To miasto nas tak wykończyło, że zerwaliśmy z tradycją piwo, basen, jacuzii i skończyliśmy piwo, netflix i Sandman,

Nowy Jork start pierwsze dni…

Czwartek

Jak zwykle znowu zrobiłem to co zawsze. Obiecuję sobie że nie będzie już żadnych podróży i nie dotrzymałem obietnicy. Wyjechałem poza Sopot. Wystartowaliśmy o 6:30 z Gdańska i wylądowaliśmy o 15:30 w NYC (plus 6g), potem 3g kolejki na uśmiech dla oficera migracyjnego i oddanie odcisków palca. Oczywiście Maciek bez kolejki, bo ci na wózkach zawsze mają  łatwiej. Więc przeszliśmy i po pół godzinie szukania naszych 5’ciu walizek czekaliśmy na resztę przy pomieszczeniu z napisem Restrooms bo myślałem że tam będzie można odpocząć…Okazało się że to kibelki lotniskowe. I po co uczyć się języków.

Na szczęście Aga z Witkiem pomimo coraz większej nerwowości w wiadomościach na Whatsapp zaczekali na nas do końca. Potem kupno kart sim (co mnie wkurzyło bo 100$ w pierwszej minucie po przekroczeniu lotniska straciłem) potem na jakiś mały pociąg lotniskowy i trafiliśmy na parking.

1,5g drogi, pierwszy widok Manhattanu i około 21:00 trafiliśmy do Putnam Vallley – basen jacuzzi i hacjenda i tak głośne cykady, że nie dało się rozmawiać. Ponieważ dotarliśmy do 24’tej godziny podróży to jedno piwo nas załatwiło i wszyscy zasnęli.

Piątek

Pierwsza podbudka około 3’cie w nocy to jakiś jet lag podobno. Ale dotrwaliśmy do 8’ej potem śniadanie i wyprawa do Wallmart. Wallmart jako symbol handlu detalicznego Ameryki trzeba było zobaczyć i ten najbliższy nas w wiejskiej okolicy Puntam Valley okazał się największym sklepem jaki do tej pory widziałem (taki 2x Auchan), nawet stoisko z bronią było.

Więc Walmart na zakupy, potem do domu na basen i jakąś pizzę po drodze złapaliśmy. Po południu przyjechał Witek i kolejna wyprawa do jednego z lokalnych browarów Sloop Brewery. Mają ich to pełno. W browarze prawdziwa piwna knajpa i mnóstwo burgerów do wyboru do każdego zalecany inny smak piwa. Ja z Maćkiem wzięliśmy burgery z peanut butter. Dziwne ale dobre, w środku kawał grillowanej wołowiny, nie mielony kotlet.

Potem znowu do domu na basen i smakowanie zakupionego piwa.

Sobota

Pierwsza wyprawa na Mahattan na Hudson River BBQ Blues Festival. Koncert na miarę Suwałk, nawet dwie sceny były, wszystko na jakimś nadbrzeżu portowym na rzeką Hudson (pomieszaną juź z oceanem). Pełno kolorowych ludzi na koncercie ale bardziej byli zainteresowani częścią BBQ festiwalu niż muzyką. Kolejki po jedzenie i picie ogromne. Potem jednak zaczęły się fajne tańce i oczywiście najbardziej żywiołowe były przygrube afroamerykanki. Blues i BBQ daje radę.

 

Koncerty nas trochę wypaliły słońcem na wieczór zanurzyliśmy się pomiędzy wieżowce manhattanu te okoliczne i wjechaliśmy na 100!!!! piętro wieżowca Edge (chyba teraz najwyższy) z piękną panoramą na cały New York (wszystkie strony świta) i kawałkiem przezroczystej podłogi (po spodem ulica i małe samochody zabawki). Wstawiłem na ten kawałek tylko Maćka na wózku, sam pozostałem na brzegu. Opiekun musi przetrwać przede wszystkim przecież.

Trochę spaceru, kawy piwa w knajpkach, poczekaliśmy na zachód słońca nad rzeką Hudson i potem już prosto 1.5g do domu. Na koniec dnia tradycyjnie basen, jacuzzi, piwo i spać.

Niedziela

Koszmar pobudka 6:30, bo 7:00 już trzeba być w kościele, ale zdążyliśmy. Potem niedzielne śniadanie i kawa ciasto przeplatane basenem. Na obiad polędwica (w całości) na grillu, do tego sałatki, przystawki itd… Pychota i już bez kąpieli wyprawa do Bethel Woods Art Center (w tym miejscu był festiwali Woodstock) na drugi dzień festiwalu Backroad Blues Festiwal. Po drodze na festiwal Aga tak się spieszyła że rozjechała stado indyków, które weszło na drogę, ze dwa na pewno już nadawały się tylko na obiad. Buddy Guy to mistrz świata, koncert niesamowity i świetnie prowadzony przez samego Buddy’ego, mnóstwo opowieści o historii bluesa.

W tym samym czasie Luke porwał Jaśka i Jadwigę ponownie do NYC na spotkanie z przyjaciółmi i zdążyli zrobić spacer po HighLine czyli dawna kolejka na wiadukcie a teraz miejsce na spacer i wystawy, potem kawałek Central Park, China Town i jakieś ich jedzenie i powrót na wieczór do domu na basen, jacuzzi i piwo…

Poniedziałek

Rano śniadanie, basen potem wyprawa do zakonu Buddyjskiego gdzie jest podobno największy posąg Buddy na tej półkuli (większe tylko w Azji).

Potem kultowe miasteczko Cold Spring lody, znowu nadbrzeże rzeki Hudson i parę sklepów z antykami z Ameryki. Bardzo fajne do oglądanie ale ceny jakoś dziwnie wysokie jak na takie starocie (np. stare vinyle po 25$).

Powrót na obiad znowu basen i wyprawa na górę Bear Mountain na zachód słońca. Niestety ostatni kawałek wjazdu na sam szczyt wieczorem został niestety zamknięty, to zjechaliśmy do ośrodka, który wyglądał jak Austriacki ośrodek narciarski.

Tam spacer na jeziorem i podglądaliśmy dziwną imprezę hasydów sami faceci odpowiednio ubrani ale grillowali i bawili się razem od dzieciaków po tatuśków. Fajnie wyglądały dzieci w pejsach tradycyjnie ubrane a posuwające na tych elektrycznych dwukółkach. Koniec dnia znowu z małym piwkiem i już około 11’ej do spania. Nawet basenu nie było. Czyżby oznaka zmęczenia?