Wtorek podobnie jak poniedziałek też miał być pochmurny i deszczowy, więc ponownie wypad na Manhattan do kolejnego muzeum. Tym razem MOMA czyli Museum Of Modern Art. Doświadczony poniedziałkiem we wtorek dojechałem bez zmyłki na parking, chociaż było trochę kręcenia bo policja zablokowała drogę West 54 akurat tą gdzie był wjazd na parking i musieliśmy szukać innego wjazdu od ulicy West 53 a nieparzyste mają odwrotny kierunek jazdy niż parzyste więc musliśmy okrążyć parę kwadratów ulic ale w końcu się udało i za kolejne 50$ parking na 7g jest zajęty.
W muzeum podobnie jak w Metropolitan przemiła Pani wymyśliła zniżki, Maciek jako student bo ma taniej niż niepełnosprawny, a ja za darmo jako opiekun pomimo że Maciek to student. Taka Ameryka!
Muzeum miało piękne widoki też na miasto oprócz samych rzeźb i obrazów. Przykład poniżej.
Muzeum okazało się być na szczęście mniejsze i po 3g mieliśmy już obejrzane wszystkich Picasso’ów, Chagall’i, Monet’ów, Salvadorów Dali (był ten obraz z zegarami dziwnie mały, wszyscy mieliśmy wrażenie że będzie to duży obraz), puszki Campbell od Warhola ale bez Marylin Monroe 🙁 itd… Jeden wniosek wspólny też wyciągnęliśmy, że Salvador Dali wielkim rzeźbiarzem już nie był. Poniżej próbka, chociaż mrówki były intrygujące.
Obrazy i rzeźby były to zdecydowanie najciekawsze, zgodnie stwierdziliśmy że najbardziej nie podoba nam się malarstwo holenderskie i te wszystkie portrety.
Tego dnia w planie mieliśmy jeszcze 2 ciekawe miejsca Central Station (czyli zwykły dworzec centralny) oraz bibliotekę. Więc krótki spacer po mieście i przegląd okoklicznych wieżowców. Teraz miasto powiększają tak że burzą wieżowiec, który jest nawet jak ma 20 pięter i budują nowy większy. Przykład na załączonym zdjęciu.
Obydwa miejsca okazały się pałacami na miarę Pałacu Kultury w Warszawie. Marmury, rzeźby, wielkie przestrzenie itd… Zdjęcia w tym dworcu chyba z wrażenia potęgi kolei w Ameryce wyszły mi trochę nieostre, dodałem najlepsze z kawałkiem kosmicznego sufitu.
W dworcowej pizzerni Prova Pizzeria zamówiliśmy po małej pizzy za 15$ i każdy po zjedzeniu dwóch kawałków miał już dosyć takie to były małe pizze.
Po dworcu ruszyliśmy na poszukiwanie biblioteki, poszukiwanie było krótkie bo prowadziła nas Agnieszka (tym razem siostra) i tam spotkaliśmy bardzo ciekawą wystawę starodruków łącznie z pisanym jeszcze psałterzem z XIV w oraz drukowaną biblią z XV wieku, no i mnóstwem innych starodruków (np. nuty Duke’a Ellingtona).
Tak wyglądało wejście główne.
A tak czwarte piętro z wejściem do czytelni jak w Hogwart u Harrego Pottera.
Prosto z biblioteki poszliśmy na parking po drodze oglądając ja samochód skręcając w prawo potrąca kobietę, zbiegają się ludzie (ale niosący pomoc a nie gapie) i robi się gigantyczny korek bo już jedzie karetka i policja. Chociaż kobieta wstała na własnych siłach bo auto tylko skręcało w prawo w dużym korku więc prędkości wcale nie było.
Na szczęście z parkingu wyjechaliśmy w drugą stronę w kierunku rzeki Hudson i po chwili pędziliśmy zatłoczoną autostradą z prędkością 40 mph do domu.
W Putnam Valley utrzymaliśmy tradycję piwo, basen kolacja i spać (i jeszcze młodzież oglądała jakieś części Riddicka w pokoju kinowym u Witka).
Jutro znowu Nowy Jork, park centralny i koncert UB40.














































