Kolejny szary dzień zajrzał do mojego okna. Westchnąłem ciężko i powiedziałem:
– Nie! Jeszcze dziesięć minut.
– O nie mój kochany, o nie. Nie po to twój ojciec mnie stworzył, żebym pozwalał ci na spóźnienia w tak ważnym dniu – odezwał się głos dochodzący ze wszystkich stron.
No i właśnie w tym kłopot. Ojciec. Wiem tylko tyle, że był wynalazcą najnowszych technologi. Jego największym osiągnięciem było stworzenie Opra. Nagle poczułem, że zsuwam się z łóżka na podłogę.
– No już, już. Ubieram się! – krzyczę leżąc na szklanej podłodze.
Wstałem i już chciałem iść do szafy po swoje ubrania, gdy nagle ze ściany wysunęły się dwie macki. Jedna zaczęła ściągać ze mnie piżamę, a druga szukać odpowiednich ubrań.
– Gospocha! Nie musiałaś! – powiedziałem wyszczerzając do ściany zęby w szerokim, złośliwym uśmiechu.
– Ile razy mam cię prosić, żebyś mnie tak nie nazywał. A poza tym, tak będzie szybciej. Masz szczęście, że nie umiem się wkurzyć.
– Twój stwórca upodobnił cię jeszcze bardziej do bab ,nie ucząc cię zachowań męskich – dodałem z satysfakcją.
– Nie zapominaj, że jestem systemem ochronnym, który udoskonalono. Pamiętaj, że mój stwórca, jest twoim ojcem.
Tak. Ojcem, którego nie znałem.
– Skończyłeś wreszcie? – powiedziałem patrząc na swój nowy, czarny garnitur.
Opr zabrał swoje macki. Podszedłem do jednej ze szklanych ścian. Przyłożyłem rękę. Usłyszałem pisk i ściana rozpłynęła się. Przekroczyłem niewidzialny próg. Od razu do moich rąk trafił pakunek.
– Zjesz w pracy, bo teraz już nie ma czasu.
Zupełnie nie rozumiem, po co ojciec stworzył coś takiego. Zanim zdałem sobie sprawę, co się dzieje, zacząłem unosić się pod sufit. Nagle szarpnęło mną w prawo i zacząłem bardzo szybko przelatywać przez ściany, które otwierały się przepuszczając mnie i zamykając się za mną. Prędkość była zawrotna, więc wiatr wydymał mi policzki i wargi, powodując dziwne nienaturalne miny. Przycisnąłem ręce do tułowia i zobaczyłem, że obniżam swój lot. Jak tylko dotknąłem czubkami butów podłogi, usłyszałem krótkie: pip. Przyciąganie wróciło, powodując, że upadłem, jak długi.
– Mogłeś uprzedzić! – powiedziałem ze złością z podłogi.
– Przepraszam, ale nie miałeś już czasu. Spóźniłbyś się na swój pierwszy dzień w pracy.
Tak, tak. Na pewno zrobiłeś to za tę gosposię, którą cię nazywam i za to, co powiedziałem.
– Dziękuję bardzo – odpowiedziałem z sarkazmem.
Minęło kilka chwil, zanim z powrotem przyzwyczaiłem się do grawitacji. W końcu udało mi się wstać. W miarę, jak rozglądałem się po pomieszczeniu, uświadamiałem sobie, że to pracownia mojego ojca. Byłem w piwnicy, gdzie na środku marmurowej podłogi umocowany był biały talerz, przypominający latający spodek. Zrezygnowany ruszyłem w jego stronę. Stanąłem na środku talerza, który, zatrząsł się, a potem na powrót znieruchomiał. Krzyknąłem na głos:
– Do VBU!
Talerz zatrząsł się i mocno zaświecił. Tak szybko, jak się to zaczęło, tak szybko się skończyło, z jednym wyjątkiem, że nie było już człowieka.
koniec części pierwszej
Pozdrowienia dla prowadzących stronkę. Bardzo fajna strona. Godna polecenia. Pozdrawiam!