Olin /6/7

6. Zegarek

Rano obudził mnie budzik. Od razu spojrzałem na okno, było zamknięte. Zszedłem do kuchni. Wujek Staszek już zrobił mi śniadanie. Szybko zjadłem

-Jak się dziś czujesz, wujku? – zagadnąłem

Wujek uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu. Odebrałem to jako dobry znak. Miałem śpiewający humor ponieważ był to ostatni dzień przed feriami. Ubrałem kurtkę, pożegnałem wujka i wyszedłem z domu. Dziarskim krokiem ruszyłem na wyzwanie tego dnia i nawet zacząłem sobie pod nosem gwizdać. Dzień był rześki, słoneczny, a wszędzie dookoła leżał śnieg. Czego można więcej chcieć od życia. Po paru krokach do moich uszu dotarło ciche tykanie.

-„Co jest przecież nie zabierałem z domu zegarka?” – zdążyłem pomyśleć, gdy nagle przypomniał mi się dziwny zegarek, którego wczoraj nie wyciągnąłem z kurtki, a potem po kolejnych kilku krokach przyszła mi do głowy kolejna myśl.

-„Przecież on jest zepsuty, zatrzymał się na dwunastej”. Zatrzymałem się i zaciekawiony musiałem spojrzeć na zegarek. Sięgnąłem do kieszeni i delikatnie go wyjąłem. Położyłem na dłoni. Istotnie mój słuch się nie mylił. Zegarek chodził, a co jeszcze dziwniejsze pokazywał dobrą godzinę, chociaż nic w nim nie zmieniałem. Zaciekawiony spojrzałem na odwrotną stronę zegarka, a tam nie było nic. Nie mogłem tego zrozumieć przecież jeszcze niedawno był tu napisany ładnym pismem fioletowy napis
„W E Ź M I E S Z   M N I E ?”.

Nagle przypomniałem sobie o szkole, włożyłem zegarek z powrotem do kieszeni i pobiegłem na przystanek.

7. Spotkanie

Czekałem na przystanku. Autobus był spóźniony. Zacząłem się już denerowować, a on nadal nie przyjeżdżał. Pomyślałem „jak nie przyjedzie w ciągu 10 minut, to idę na piechotę”. I nie przyjechał w ciągu 10 minut. Ruszyłem w kierunku szkoły, szedłem ciągle pochłonięty sprawą tego zegarka. Nagle się z kimś zderzyłem! Podniosłem wzrok, przeprosiłem i zobaczyłem dziewczynkę. Mogła mieć z 10 lat. Dziewczynka chyba mnie nie dosłyszała, z twarzy widać było, że jest zamyślona. Ominęła mnie, ale po chwili zatrzymała się i obróciła w moim kierunku.

– Proszę pana- zaczęła – czy nie zna pan, albo nie widział pan chłopaka, trochę starszego ode mnie? Ma na imię OLIN.

Zamurowało mnie, odwróciłem się.

– Czy coś się stało, proszę pana? Wygląda pan na zdumionego.

„Spostrzegawcza jest” – pomyślałem

– Nic mi nie jest – powiedziałem

– To dobrze proszę pana. – i już chciał odejść.

– A gdybym tak przypuśćmy znał tego OLINA? – zapytałem.

Zatrzymała się w pół kroku i znowu się obróciła.

– To czy byłby pan tak miły i mógłby mi o tym powiedzieć?

„Ale się wkopałem, po co to mówiłem”

– A gdzie mam przekazać informacje jeśli je zdobędę?

Tym razem to dziewczynka długo zastanawiała się nad odpowiedzią. Już chciała coś powiedzieć ale dostrzegliśmy zbliżających się do nas pięciu ludzi w fioletowych pelerynach.

Olin /4/5

4. Wujek

Adam oddał mi zegarek. Schowałem go ostrożnie do kieszeni.

– Widziałeś, że jego wskazówki zatrzymały się na godzinie dwunastej? – spytałem – Nawet to cię nie dziwi?

– Stare zegarki mają to do siebie …

– Przestań – warknąłem – Mówię ci, że coś z tym zegarkiem jest nie tak! Gdybyś widział tego pana …

– Równie dobrze mógł wydawać ci się …

– Nic mi się nie wydawało! – ryknąłem, nie próbując nawet zachować ciszy.

– Chłopcy! – przerwała nam szatniarka.

Szybko oddałem jej kurtkę. Przyjęła ją z naburmuszoną miną. W tym momencie zadzwonił dzwonek i uratował nas przed pójściem na lekcję. Pobiegliśmy pod klasę.

– A tak w ogóle, po co wziąłeś ten zegarek? Mogłeś go tam zostawić. – pytał Adam podczas biegu.

Zatrzymałem się.

– I właśnie to jest najdziwniejsze, i nie daje mi spokoju – odrzekłem cicho do ucha Adama.

Miałem wątpliwości, czy powiedzieć to najlepszemu przyjacielowi. Podjąłem decyzję i wyszeptałem:

– Gdy zobaczyłem ten napis, nie wiem jak to wyjaśnić, ale dotarło do mnie, że ten zegarek ma coś wspólnego z moją rodziną. Trzymałem go na dłoni i miałem wrażenie, że kurczy się, a zaraz potem nadyma.

Olin roześmiał się na cały korytarz. Kilka spojrzeń zwróciło się ku nam z zainteresowaniem.

– Opowiadasz mi tu historię, jak z „Władcy pierścieni” – powiedział głośno – Czasami zastanawiam się, czy masz piątą klepkę. Zastanów się, czy to nie twoja bujna wyobraźnia. Gratuluję, rośnie nam nowy Tolkien.

Uśmiechnął się, a ja spuściłem głowę zrezygnowany.

– A co do twoich rodziców, to przecież wyjechali do pracy za granicę? – dodał Adam.

– Tak sądzi mój wujek. – westchnąłem.

– Chodźmy już lepiej do klasy. Nie ma co tak stać. – rzucił Oczko i poszedł pod klasę.

Otworzyłem kluczem drzwi domu.

– Wujku Staszku, już wróciłem! – krzyknąłem.

Nie doleciała do mnie żadna odpowiedź, z resztą, jak zawsze. Wujek miał wylew i od tego czasu nie odezwał się więcej. Zawsze uważałem, że powinien wiedzieć, kto wchodzi do domu. Z korytarza pokierowałem się do pokoju wujka, żeby sprawdzić, jak się czuje i czy potrzebna mu pomoc.

– Jak się czujesz, wujku?

Wujek Staszek, jak zawsze, uśmiechnął się na mój widok, wstał z fotela, żeby podać mi obiad. Poszedłem do kuchni za zgarbionym, opierającym się na laseczce wujkiem. Wręczył mi talerz z zupą. Popatrzyłem na jego brzydki, czarny pierścień z żelaza, który nosił na środkowym palcu. Próbowałem mu go kiedyś zdjąć, ale nie udało mi się. Wujek szarpał się i bezgłośnie krzyczał. Pewnie go to bolało, więc dałem spokój, a poza tym był bardzo do niego przywiązany.

W nocy obudził mnie wiatr. Zaspany popatrzyłem na okno. Wyglądało, jakby było otwarte.

Co jest? Wiatr otworzył okno? – pomyślałem, zanim zasnąłem.

5. Wizyta

Wujek Staszek był niespokojny. Wiercił się na swoim łóżku, rozglądał się dookoła, ale nic nie widział, bo było ciemno.

– Jak widzę, jesteśmy zawsze czujni, co stary?

Wujek, na dźwięk tych słów, wypowiedzianych mu do ucha, zesztywniał, jak deska. Cień tymczasem włączył delikatne światło. Wujek z trudem podźwignął się na łóżku, usiadł. Zaczął szukać oczyma znajomej postaci. Nigdzie jej nie było.

– Jak się trzymamy, staruszku? Ładnie cię urządziłem, co?

Staszek podskoczył na łóżku i wreszcie zobaczył siedzącego, ramię w ramię, obok siebie mężczyznę. Ubrany był w intensywnie fioletowy płaszcz i do tego cylinder na głowie.

– Trzeba było słuchać rodziny – powiedział mężczyzna.

Starzec poczerwieniał.

– Jestem wszędzie. – odpowiedział na nieme pytanie staruszka. – Nic się przede mną nie ukryje. Ale ty przecież doskonale o tym wiesz … po tylu latach … A właśnie, jeszcze ci nie podziękowałem – ciągnął – więc teraz oficjalnie – uścisnął starca – dziękuję ci.

Mam gdzieś twoje podziękowanie – pomyślał Staszek.

– Bardzo nieładnie – odpowiedział mu Pan w Fiolecie – A poza tym – wstał i wyszedł na środek pokoju – tej machiny nie da się już zatrzymać. Nigdy się nie dało … Zegar już bije. Pora się zabawić.

Uśmiechnął się, skłonił się przed Staszkiem, zakręcił się wokół własnej osi, jak bączek i zniknął.

Olin /3

3. W szkole

Kiedy wysiadłem z autobusu, to ile sił miałem w nogach, zacząłem biec w kierunku szkoły. Wszedłem do budynku i od razu zacząłem się rozglądać za Oczkiem. Nigdzie go nie widziałem. Miałem nadzieję, że znajdę go przy szatni, ale i tam go nie było. Dzwonek zadzwonił, gdy biegłem na pierwsze piętro. Pod klasą stała już większość koleżanek i kolegów. Usłyszałem:

– Sie ma, Olin.

Oczywiście był to Oczko.

– Gdzie się podziewałeś? Szukałem cię! – krzyknąłem.

– A wiesz, tu i tam … A co jest?

Nie zdążyłem powiedzieć, jaką mam do niego sprawę, bo właśnie w naszym kierunku szła pani od matematyki. Zobaczyła, że jestem w kurtce i kazała mi iść natychmiast do szatni. Dałem znak Adamowi, żeby poszedł ze mną. Na dole było już niewielu uczniów. Skręciliśmy w korytarz, gdzie znajdowały się szatnie. Nie było nikogo poza nami. Podeszliśmy do ściany.

– Powiesz wreszcie, co jest? – powiedział zgarbiony Oczko.

– Cicho!

– Powiedz, z jakiej paki mamy być cicho? Przecież tu nie ma nikogo.

– Z uwagi na powagę sytuacji.

– Męczą mnie już te twoje półsłówka! – wykrzyknął Adam.

– Pss … – zasyczałem – Słuchaj – zacząłem bardzo poważnie – Dzisiaj, jak jechałem do szkoły, spotkałem bardzo dziwnego pana. Ubrany był na fioletowo, a gdy wysiadł, to upuścił to … – sięgnąłem do kieszeni kurtki, gdzie trzymałem dziwny, przedpotopowy zegarek.

– Olin, to takie dziwne, że facet zgubił zegarek?

– Nie. Nie, ty nic nie rozumiesz. Właśnie próbuję ci wytłumaczyć! – krzyknąłem do niego rozpaczliwie – Popatrz. – powiedziałem i podałem mu zegarek.

Przez długą chwilę nic nie mówił, tylko wpatrywał się w zegarek i we mnie, jakbym już stracił zmysły.

– No co? Przecież to tylko zegarek, w dodatku zepsuty. – wypowiedział w końcu – To prawda, że trochę dziwny.

– No właśnie! Zobacz z drugiej strony.

Adam obrócił zegarek cyferblatem do dołu i po krótkiej chwili, wzruszył tylko ramionami. Spodziewałem się innej reakcji.

– Co jest? – krzyknąłem – Nie dziwi cię ten napis?

– Cóż, są różne gusta i guściki.

– Kto normalny – krzyknąłem na niego, bo nie mogłem znieść jego spokoju – daje na odwrocie zegarka napis: „Weźmiesz mnie?”!

Olin/2

2. Bilet

 Minął tydzień bez sprawdzianów i kartkówek. Jednym słowem: leniwie. Wszyscy już czuli, że zbliżają się ferie i mało kogo obchodziła szkoła. We wtorek, kiedy szedłem do szkoły, był piękny słoneczny lecz mroźny dzień. Stałem na przystanku i czekałem na autobus, gdy powiał silny wiatr. Poczułem, jak podmuch wiatru wyrywa mi z ręki bilet, który zatopił się w białym puchu. Rozpaczliwie rzuciłem się za biletem. Uważnie przeszukiwałem miejsce, w którym ostatni raz go widziałem. Pomimo moich wysiłków bilet wyparował, a autobus właśnie podjechał na przystanek. Podniosłem się z ziemi. Wzruszyłem ramionami zrezygnowany, wskoczyłem do autobusu i wtopiłem się w tłum tak, jak poprzednim razem, gdy jechałem bez biletu. W połowie drogi do szkoły wypuściłem z ulgą powietrze,  nie było żadnego kanara. Autobus zatrzymał się na przystanku wypuścił i wpuścił kolejnych pasażerów. Drzwi się zamknęły i ruszyliśmy dalej. Wtedy poczułem rękę na swoim ramieniu.

 3. Podróż na gapę

 Obróciłem się ostrożnie. Za mną stał starszy człowiek ubrany w pelerynę o intensywnie fioletowym kolorze. Wpatrywał się we mnie, świdrując mnie oczami zza złotych okularów.

– A co to, chłopcze, podróżujemy na gapę? – wypowiedział twardo.

– Proszę pana, to nie jest tak, jak pan myśli! – próbowałem się bronić.

– A jak jest, w takim razie, chłopcze?

– Miałem ten bilet, tylko mi zginął!

– Każdy może tak powiedzieć.

Spuściłem głowę przekonany, że ten dziwnie ubrany kanar, wyrzuci mnie z autobusu. Ku mojemu zdumieniu nie kazał mi wysiąść. Bałem się odezwać, żeby jeszcze bardziej nie pogorszyć swojej sytuacji. W milczeniu dojechaliśmy do czwartego przystanku. Do przejechania zostały mi jeszcze tylko dwa. Ludzie wsiadający i wysiadający z autobusu, przepychali się w drzwiach. Kto miał wsiąść wsiadł, kto miał wysiąść wysiadł i w końcu ruszyliśmy. Ten dziwny człowiek nie patrzył na nikogo innego poza mną, jakby innych pasażerów wcale nie było. Czułem się skrępowany i niepewny, co do zamiarów tego osobnika.

– Jak masz na imię, chłopcze? – spytał nachylając się, a rondo jego cylindra dotknęło mojego czoła.

Przyjrzałem się cylindrowi. Był fioletowy, wąski i wysoki. Trochę powyżej ronda znajdowała się czarna, cienka linia, biegnąca wokół cylindra. Miałem coraz mocniejsze podejrzenia, że to wcale nie jest kanar. Odsunąłem się od niego i nie odezwałem się. Mimo mojego milczenia, nie domagał się odpowiedzi. Wysiadł na kolejnym przystanku. Gdy opuścił autobus, odetchnąłem z ulgą i zerknąłem na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą, stał nieznajomy. Na podłodze dostrzegłem mały zegarek. Przypominał zegarki z dawnych czasów. Ostrożnie podniosłem go. Miał złotą obwódkę, cyfry i wskazówki. Wnętrze zegarka było ciemnofioletowe. Od razu domyśliłem się, kto go zgubił. Zaciekawiony obróciłem go na drugą stronę. Zobaczyłem tam coś, co przyspieszyło bicie mojego serca.

Olin/1

1. Leniwy dzień

   Jak zawsze, obudził mnie budzik. Jakoś wywlokłem się z łóżka w ten szary poranek. Nie było mi za wesoło, gdy przy śniadaniu uzmysłowiłem sobie, że zostały jeszcze dwa tygodnie do ferii zimowych. Co mogę zrobić? Przecież nie prześpię tego czasu. Smętnie powlokłem się do łazienki. Umyłem się ekspresowo. Ubrałem się i wyszedłem z domu. Dalsza droga na przystanek autobusowy była dla mnie, jak maraton czyli pobiegłem najszybciej, jak mogłem. Wyobraźcie sobie bieg w zaspach śniegu, to koszmar. Nie życzę wam takiego doświadczenia. Zmachany dobiegłem na przystanek. Nie było czasu na odpoczynek, bo autobus właśnie odjeżdżał. Wskoczyłem do środka bardzo zadowolony, że mi nie uciekł. Podszedłem do kasownika. Bezwiednie sięgnąłem do kieszeni. „O o…” – pomyślałem. Macałem kieszenie, myśląc: „Co jest? Przecież gdzieś musi być ten bilet!” W końcu dotarło do mnie, że go nie mam. Wcisnąłem się w tłum ludzi na wypadek kontroli biletów. „Uff …” – odetchnąłem, jak wysiadłem z autobusu. Spokojnie, bez większych trudności, dotarłem na teren szkoły. Niespodziewanie, uderzyła mnie w bark twarda bryła śniegu. Przez chwilę poczułem lodowate zimno. Już chciałem odkrzyknąć coś w stronę napastnika, ale nikogo nie zobaczyłem. „Dobrze się schował skubany” – pomyślałem. Wzruszyłem ramionami i poszedłem w stronę drzwi wejściowych. Przy szatni zobaczył mnie Oczko. Nie wiem, jak mnie wypatrzył, bo byłem w tłumie przepychających się dzieciaków. Przypomniałem sobie, że to właśnie dlatego nadaliśmy mu takie przezwisko. Naprawdę nazywa się Adam Opolski. Adam przedarł się przez tłum i stanął obok mnie właśnie w chwili, kiedy oddawałem szatniarce swoje rzeczy.

– Co tam? – zagadałem, kiedy opuściliśmy szatnię.

– Nic ciekawego – westchnął.

– Przecież niedługo ferie. Nie masz jakiś planów?

– Z czasem może coś się urodzi.

Doszliśmy pod klasę. Wszyscy moi koledzy i koleżanki przypominali żywe trupy. Miałem świadomość, że ja również nie odstaję od nich swoim wyglądem.

– Co mamy? – zapytałem Oczko.

– Chyba historię, ale głowy nie dam – odpowiedział ziewając.

– Wspaniale! – klepnąłem się w czoło.

Pani Beata Hubka, nauczycielka historii, miała niesamowity talent do wydawania wysokich dźwięków. Nawet, gdy starała się mówić cicho, to i tak mówiła zdecydowanie za głośno. Sęk w tym, że my nie chcemy natychmiastowej pobudki. Wolimy powoli wybudzać się z sennego transu. Na lekcjach historii, nie było to możliwe. Pobudka była natychmiastowa.

– Wstawać leniuchy! – usłyszałem piskliwy krzyk.

Obróciliśmy się powoli. W naszym kierunku szła pani od historii. Wszyscy zmartwieni pokręciliśmy głowami. Nieunikniony był koniec stanu błogiej nieświadomości. Hubka otworzyła klasę. Staliśmy jeszcze przez sekundę, żegnając się z naszymi marzeniami sennymi. Weszliśmy do klasy ze spuszczonymi głowami.

Kiedy wracałem ze szkoły do domu z granatowych chmur sypał śnieg. I tym razem pojechałem do domu na gapę, ale na szczęście konduktora nie było.

Hanton / 1

Opowieść 1. Hanton

Szedł gościńcem okutany w pelerynę chłopiec. Sam nie wiedział, dokąd zmierza. Daleko od siebie, zobaczył wóz ciągnięty przez dwa woły. Zaciekawiony postanowił przyjrzeć się zbliżającemu się do niego pojazdowi. Wóz był długi, cały z drewna. Z przodu, na podwyższeniu siedział człowiek ubrany w dziwne, pstrokate odzienie. Śmieszny i niepasujący do stroju zielony cylinder, wyglądał komicznie na jego małej główce. Poza ubraniem, rzucała się w oczy czerwona krosta na jego długim, chudym nosie oraz bardzo cienkie wargi. Woźnica, zielonymi i ciekawymi świata oczami, wpatrywał się w nieznajomego. Zatrzymał woły i długo, długo mruczał coś do siebie.

– Chłopcze – powiedział bardzo miłym głosem, dziwnie ubrany człowiek – Czy mogę zapytać dokąd idziesz?

– Odpowiedziałbym, gdybym wiedział, dokąd zmierzam i po co – odpowiedział chłopak tajemniczo.

Dziwny człowiek z długim nosem znowu zamruczał i na krótko pogrążył się w zadumie.

– Ale na pewno wiesz, jak cię zwą, chłopcze? – zapytał przerywając ciszę i wpatrując się w wędrowca podejrzliwie.

„ – Odpowiedzieć mu? – zamyślił się chłopak. A jeżeli jest to typ spod ciemnej gwiazdy? odezwał się rozsądek. – Wydaje się, że dobrze mu patrzy z oczu. – chłopiec próbował zagłuszyć rozsądek. – Właśnie tacy są najgorsi. Wydaje się, że można im zaufać, a oni w najgorszym momencie to wykorzystają i opuszczą człowieka w biedzie. – Jednak zaryzykuję. Ja ci dobrze radzę – odezwał się rozsądek Milcz lepiej! Ale kto dzisiaj słucha rozsądku?”

– Otrzymam wreszcie odpowiedź, chłopcze? – zapytał woźnica, wybijając chłopaka z zadumy.

Kolorowo odziany człowiek badawczo przypatrywał się nieznajomemu.

– Noszę imię Hanton. – przedstawił się wędrowiec.

– Dziękuję za odpowiedź – woźnica uprzejmie skłonił głowę.

Na dłuższą chwilę zapadło milczenie, w czasie którego Hanton wysłuchiwał wyrzutów własnego rozsądku. Dziwny gość z powrotem zaczął mruczeć pod nosem i pogrążył się w zadumie.

– Hantonie – przerwał wreszcie ciszę długonosy – Wyglądasz mi na dobrego aktora, a tak się składa – mówiąc to wypiął dumnie pierś i zmienił ton na donośniejszy – że jestem światowej sławy dramatopisarzem i aktorem we własnej osobie. Nazywają mnie Uliksus z Miodoławu. – tu ukłonił się iście aktorsko i ciągnął dalej – Umiem dostrzec talent prawdziwego aktora – chwalił się, jak każdy artysta.

Artyści byli to ludzie pyszni i posiadali nieograniczoną potrzebę doceniania ich talentu. Uliksus nie był wyjątkiem od tej reguły.

– Chociaż muszę przyznać – ciągnął dalej, ale bez wcześniejszego entuzjazmu w głosie – że sztuka nie przynosi już takich dochodów, jak kiedyś. Ciągle utrzymuję się na fali sławy. Co prawda nie tak jak kiedyś, ale jak to mówią: „Lepiej być na wozie, niż pod wozem” – i tu parsknął krótkim śmiechem.

Nagle spoważniał i jeszcze przenikliwiej wpatrywał się w Hantona.

– Co ja tam będę ględził. Krótko mówiąc, właź do wozu. – powiedział przyjacielsko aktor.

Woźnica wyciągnął rękę do przybłędy. Pomógł mu wgramolić się na wóz. Świsnął batem w powietrzu, na co woły odezwały się leniwie. Wóz powoli skrzypiąc i chwiejąc się, ruszył do przodu. Tylna część wozu, długa i drewniana, była domem artysty.

– Siadaj! – powiedział cicho Uliksus i wskazał miejsce na ławce obok siebie.

Hanton usłuchał polecenia, ponieważ aktor wypowiedział to tonem, któremu nie można się było sprzeciwić. Jechali tak przez jakiś czas, trzymając się gościńca. Uliksus zaczął pogwizdywać wesoło. Na rozstaju dróg woźnica bez wahania wybrał drogę, wiodącą na wprost. Hanton chciał wstać, żeby rozprostować kości, ale Uliksus jednym, zdecydowanym ruchem posadził go z powrotem. Chłopiec spojrzał na aktora, nie rozumiejąc, o co chodzi. Długonosy nie zaszczycił go spojrzeniem, nadal patrzył przed siebie i wygwizdywał skoczną melodię.

Ruch wozów na drodze zagęścił się. Wmieszali się w karawan ciągnących się gościńcem pojazdów. Uliksus odetchnął z ulgą. Hanton liczył na to, że artysta powie mu, co go wcześniej niepokoiło. On jednak milczał. Zmienił tylko melodię na bardziej spokojną. Wieczorem dotarli w pobliże wsi Skaczący Zając. Zaraz jak wjechali do wsi, Uliksus nachylił się do ucha Hantona.

– Rób dokładnie to, co ja. Zaraz zacznie się tu sztuka – powiedział cicho z chytrym uśmiechem na twarzy.

– Mów jaśniej – poprosił Hanton.

Uliksus wyszczerzył się jeszcze bardziej i nic nie powiedział. Wóz dojechał do placu znajdującego się w centrum wioski. Na środku wolnej przestrzeni ustawiony był długi stół. Blat uginał się pod ciężarem jedzenia.

– Szanowni Państwo! – wykrzyknął Uliksus do siedzących przy stole i obżerających się wieśniaków – Jeżeli mogę poprosić, to powstrzymajcie na chwilę swoją żądzę jedzenia.

Ludzie oderwali wzrok od mięsiwa i utkwili go w mówiącym. Uliksus wdrapał się na ławeczkę i wypiął pierś.

– Szanowni Państwo, uśmiechnęło się do was szczęście, albowiem odwiedził was znany i szanowany aktor – uroczyście oświadczył zebranym i dodał – Nazywają mnie Uliksus. Razem z moim druhem Galibabą rozświetlimy wam tę noc.

Ludzie zaczęli klaskać, wiwatować, a Uliksus nie przestawał kłaniać się i dziękować za owacje. Jakiś czas trwała wrzawa. Mieszkańcy wstali od stołu i zrobili miejsce dla artystów. Uliksus dał Hantonowi znak, aby podążył za nim, na tyły wozu. Podeszli do drzwi domu na kołach. Zanim artysta wszedł do środka, krzyknął do tłumu:

– Za chwilę rozjaśnimy ten mrok!

Tłum zaczął jeszcze głośniej wiwatować. Słysząc to, aktor ukłonił się nisko i z wyprostowaną piersią, zniknął w wozie razem z Hantonem. Drzwi zamknęły się za nimi.

– No pięknie, i co teraz? – zapytał chłopiec.

– Nie marudź, tylko wybierz sobie strój grubego szlachcica – odpowiedział długonosy.

Harton rozejrzał się z ciekawością po pomieszczeniu, na tyle dokładnie, na ile pozwalało wieczorne światło, wpadające przez okna wozu. Pomieszczenie wypełnione było ciemnymi konturami, zapewne różnych strojów i rekwizytów. Ze względu na ich ilość, ciężko było się poruszać.

Z zewnątrz dobiegały głosy, wzywające aktorów.

– Masz, to się nada – Uliksus podał mu strój i wepchnął do ręki jakiś przedmiot – Ubieraj się! Co tak stoisz, jak kołek! Szybko, bo jeszcze gotowi, przewrócić wóz albo go podpalić!

Hanton odłożył rzecz, na coś, co w zarysie, w ciemnościach przypominało komodę. Zaczął szybko przebierać się w strój szlachcica. Krzyki wzmagały się z każdą następną chwilą.

– No, może być – odezwał się głos w ciemnościach. – Musisz grać mocno spitego szlachcica.

– Uliksusie … – zaczął Hanton, ale nie dokończył, bo aktor przyłożył mu palec do ust.

– Nie chcę słyszeć, że nie umiesz grać, rozumiesz!? – powiedział wpatrując się przenikliwie w chłopaka.

Hanton skinął głową.

– No, a teraz chodźmy i zachwyćmy naszą widownię. – rzucił z werwą w głosie Uliksus.

Aktor wyszedł z wozu z rozpostartymi ramionami. Widząc to, tłum krzyknął jeszcze głośniej, wzmagając gwizdy radości. Hanton pokręcił głową, wątpił czy sprosta zadaniu i nie zawali całego przedstawienia. Wychodząc też rozpostarł ramiona, a tłum z nie mniejszym entuzjazmem i oklaskami przywitał młodego aktora. Uliksus czekał na niego na wolnej przestrzeni, tam, gdzie miała rozegrać się sztuka. Hanton całe siły włożył w to, żeby pewnie wkroczyć na scenę. Widownia otoczyła aktorów. Długonosy odchrząknął. Na ten znak wszyscy, jak na komendę ucichli. Aktor uroczyście zdjął z głowy wielki, zielony cylinder i zamaszystym gestem postawił go dnem do góry przed publicznością. Niedługo potem rozbrzmiał śmiech, który niósł się z wiatrem dopóki przedstawienie nie dobiegło do końca. Fala oklasków obiegła całą wieś. Po skończonym spektaklu artyści kłaniali się bez końca. Przed nimi stał cylinder wypełniony błyszczącymi monetami. Aktor przesypał monety do worka, który trzymał Hanton. Wsadził na głowę jaskrawozielony cylinder i dał znak młodzieńcowi, żeby wszedł do wozu. Ludzie z wioski zaprosili artystów na poczęstunek. Początkowo Uliksus zapierał się, że muszą już jechać ze względu na umówione występy, ale w końcu uległ prośbom. Długonosy objadał się z takim zapałem, jakby co najmniej przez tydzień, nic nie miał w ustach. Hanton też nie był gorszy. Mieszkańcy wioski byli bardzo gościnni. Schlebiało im, że tacy wybitni aktorzy zachwalają ich własne mięsiwa i wyroby. Dokładkom nie było końca. Co rusz wlewano im wino do pucharów. Artyści nie spostrzegli się, kiedy zajaśniał świt. Wtedy Uliksus wstał i stanowczo podziękował za gościnę. Siłą wciągnął Hantona na wóz i posadził na ławce. Chłopiec zabełkotał coś niezrozumiale. Uliksus usiadł obok niego, ściągnął wodze i woły ruszyły. Żegnani wiwatami, opuścili wioskę Skaczący Zając. Jechali przez jakiś czas. Kołysanie wozu uśpiło chłopaka. Obudził się dopiero w południe, ze strasznym bólem głowy. Hanton rozejrzał się sennie po okolicy. Dostrzegł otaczające ich wozy.

– Wreszcie się obudziłeś – powiedział Uliksus.

– Co się stało? – zapytał Hanton

– Dziękuję, Galibabo ,za twoją pomoc wczoraj. Sam bym lepiej tego nie zagrał.

– Naprawdę? – zapytał chłopak z niedowierzaniem.

– A co ty myślisz, że na niby? – wesoło zwrócił się do Hantona.