Hanton / 1

Opowieść 1. Hanton

Szedł gościńcem okutany w pelerynę chłopiec. Sam nie wiedział, dokąd zmierza. Daleko od siebie, zobaczył wóz ciągnięty przez dwa woły. Zaciekawiony postanowił przyjrzeć się zbliżającemu się do niego pojazdowi. Wóz był długi, cały z drewna. Z przodu, na podwyższeniu siedział człowiek ubrany w dziwne, pstrokate odzienie. Śmieszny i niepasujący do stroju zielony cylinder, wyglądał komicznie na jego małej główce. Poza ubraniem, rzucała się w oczy czerwona krosta na jego długim, chudym nosie oraz bardzo cienkie wargi. Woźnica, zielonymi i ciekawymi świata oczami, wpatrywał się w nieznajomego. Zatrzymał woły i długo, długo mruczał coś do siebie.

– Chłopcze – powiedział bardzo miłym głosem, dziwnie ubrany człowiek – Czy mogę zapytać dokąd idziesz?

– Odpowiedziałbym, gdybym wiedział, dokąd zmierzam i po co – odpowiedział chłopak tajemniczo.

Dziwny człowiek z długim nosem znowu zamruczał i na krótko pogrążył się w zadumie.

– Ale na pewno wiesz, jak cię zwą, chłopcze? – zapytał przerywając ciszę i wpatrując się w wędrowca podejrzliwie.

„ – Odpowiedzieć mu? – zamyślił się chłopak. A jeżeli jest to typ spod ciemnej gwiazdy? odezwał się rozsądek. – Wydaje się, że dobrze mu patrzy z oczu. – chłopiec próbował zagłuszyć rozsądek. – Właśnie tacy są najgorsi. Wydaje się, że można im zaufać, a oni w najgorszym momencie to wykorzystają i opuszczą człowieka w biedzie. – Jednak zaryzykuję. Ja ci dobrze radzę – odezwał się rozsądek Milcz lepiej! Ale kto dzisiaj słucha rozsądku?”

– Otrzymam wreszcie odpowiedź, chłopcze? – zapytał woźnica, wybijając chłopaka z zadumy.

Kolorowo odziany człowiek badawczo przypatrywał się nieznajomemu.

– Noszę imię Hanton. – przedstawił się wędrowiec.

– Dziękuję za odpowiedź – woźnica uprzejmie skłonił głowę.

Na dłuższą chwilę zapadło milczenie, w czasie którego Hanton wysłuchiwał wyrzutów własnego rozsądku. Dziwny gość z powrotem zaczął mruczeć pod nosem i pogrążył się w zadumie.

– Hantonie – przerwał wreszcie ciszę długonosy – Wyglądasz mi na dobrego aktora, a tak się składa – mówiąc to wypiął dumnie pierś i zmienił ton na donośniejszy – że jestem światowej sławy dramatopisarzem i aktorem we własnej osobie. Nazywają mnie Uliksus z Miodoławu. – tu ukłonił się iście aktorsko i ciągnął dalej – Umiem dostrzec talent prawdziwego aktora – chwalił się, jak każdy artysta.

Artyści byli to ludzie pyszni i posiadali nieograniczoną potrzebę doceniania ich talentu. Uliksus nie był wyjątkiem od tej reguły.

– Chociaż muszę przyznać – ciągnął dalej, ale bez wcześniejszego entuzjazmu w głosie – że sztuka nie przynosi już takich dochodów, jak kiedyś. Ciągle utrzymuję się na fali sławy. Co prawda nie tak jak kiedyś, ale jak to mówią: „Lepiej być na wozie, niż pod wozem” – i tu parsknął krótkim śmiechem.

Nagle spoważniał i jeszcze przenikliwiej wpatrywał się w Hantona.

– Co ja tam będę ględził. Krótko mówiąc, właź do wozu. – powiedział przyjacielsko aktor.

Woźnica wyciągnął rękę do przybłędy. Pomógł mu wgramolić się na wóz. Świsnął batem w powietrzu, na co woły odezwały się leniwie. Wóz powoli skrzypiąc i chwiejąc się, ruszył do przodu. Tylna część wozu, długa i drewniana, była domem artysty.

– Siadaj! – powiedział cicho Uliksus i wskazał miejsce na ławce obok siebie.

Hanton usłuchał polecenia, ponieważ aktor wypowiedział to tonem, któremu nie można się było sprzeciwić. Jechali tak przez jakiś czas, trzymając się gościńca. Uliksus zaczął pogwizdywać wesoło. Na rozstaju dróg woźnica bez wahania wybrał drogę, wiodącą na wprost. Hanton chciał wstać, żeby rozprostować kości, ale Uliksus jednym, zdecydowanym ruchem posadził go z powrotem. Chłopiec spojrzał na aktora, nie rozumiejąc, o co chodzi. Długonosy nie zaszczycił go spojrzeniem, nadal patrzył przed siebie i wygwizdywał skoczną melodię.

Ruch wozów na drodze zagęścił się. Wmieszali się w karawan ciągnących się gościńcem pojazdów. Uliksus odetchnął z ulgą. Hanton liczył na to, że artysta powie mu, co go wcześniej niepokoiło. On jednak milczał. Zmienił tylko melodię na bardziej spokojną. Wieczorem dotarli w pobliże wsi Skaczący Zając. Zaraz jak wjechali do wsi, Uliksus nachylił się do ucha Hantona.

– Rób dokładnie to, co ja. Zaraz zacznie się tu sztuka – powiedział cicho z chytrym uśmiechem na twarzy.

– Mów jaśniej – poprosił Hanton.

Uliksus wyszczerzył się jeszcze bardziej i nic nie powiedział. Wóz dojechał do placu znajdującego się w centrum wioski. Na środku wolnej przestrzeni ustawiony był długi stół. Blat uginał się pod ciężarem jedzenia.

– Szanowni Państwo! – wykrzyknął Uliksus do siedzących przy stole i obżerających się wieśniaków – Jeżeli mogę poprosić, to powstrzymajcie na chwilę swoją żądzę jedzenia.

Ludzie oderwali wzrok od mięsiwa i utkwili go w mówiącym. Uliksus wdrapał się na ławeczkę i wypiął pierś.

– Szanowni Państwo, uśmiechnęło się do was szczęście, albowiem odwiedził was znany i szanowany aktor – uroczyście oświadczył zebranym i dodał – Nazywają mnie Uliksus. Razem z moim druhem Galibabą rozświetlimy wam tę noc.

Ludzie zaczęli klaskać, wiwatować, a Uliksus nie przestawał kłaniać się i dziękować za owacje. Jakiś czas trwała wrzawa. Mieszkańcy wstali od stołu i zrobili miejsce dla artystów. Uliksus dał Hantonowi znak, aby podążył za nim, na tyły wozu. Podeszli do drzwi domu na kołach. Zanim artysta wszedł do środka, krzyknął do tłumu:

– Za chwilę rozjaśnimy ten mrok!

Tłum zaczął jeszcze głośniej wiwatować. Słysząc to, aktor ukłonił się nisko i z wyprostowaną piersią, zniknął w wozie razem z Hantonem. Drzwi zamknęły się za nimi.

– No pięknie, i co teraz? – zapytał chłopiec.

– Nie marudź, tylko wybierz sobie strój grubego szlachcica – odpowiedział długonosy.

Harton rozejrzał się z ciekawością po pomieszczeniu, na tyle dokładnie, na ile pozwalało wieczorne światło, wpadające przez okna wozu. Pomieszczenie wypełnione było ciemnymi konturami, zapewne różnych strojów i rekwizytów. Ze względu na ich ilość, ciężko było się poruszać.

Z zewnątrz dobiegały głosy, wzywające aktorów.

– Masz, to się nada – Uliksus podał mu strój i wepchnął do ręki jakiś przedmiot – Ubieraj się! Co tak stoisz, jak kołek! Szybko, bo jeszcze gotowi, przewrócić wóz albo go podpalić!

Hanton odłożył rzecz, na coś, co w zarysie, w ciemnościach przypominało komodę. Zaczął szybko przebierać się w strój szlachcica. Krzyki wzmagały się z każdą następną chwilą.

– No, może być – odezwał się głos w ciemnościach. – Musisz grać mocno spitego szlachcica.

– Uliksusie … – zaczął Hanton, ale nie dokończył, bo aktor przyłożył mu palec do ust.

– Nie chcę słyszeć, że nie umiesz grać, rozumiesz!? – powiedział wpatrując się przenikliwie w chłopaka.

Hanton skinął głową.

– No, a teraz chodźmy i zachwyćmy naszą widownię. – rzucił z werwą w głosie Uliksus.

Aktor wyszedł z wozu z rozpostartymi ramionami. Widząc to, tłum krzyknął jeszcze głośniej, wzmagając gwizdy radości. Hanton pokręcił głową, wątpił czy sprosta zadaniu i nie zawali całego przedstawienia. Wychodząc też rozpostarł ramiona, a tłum z nie mniejszym entuzjazmem i oklaskami przywitał młodego aktora. Uliksus czekał na niego na wolnej przestrzeni, tam, gdzie miała rozegrać się sztuka. Hanton całe siły włożył w to, żeby pewnie wkroczyć na scenę. Widownia otoczyła aktorów. Długonosy odchrząknął. Na ten znak wszyscy, jak na komendę ucichli. Aktor uroczyście zdjął z głowy wielki, zielony cylinder i zamaszystym gestem postawił go dnem do góry przed publicznością. Niedługo potem rozbrzmiał śmiech, który niósł się z wiatrem dopóki przedstawienie nie dobiegło do końca. Fala oklasków obiegła całą wieś. Po skończonym spektaklu artyści kłaniali się bez końca. Przed nimi stał cylinder wypełniony błyszczącymi monetami. Aktor przesypał monety do worka, który trzymał Hanton. Wsadził na głowę jaskrawozielony cylinder i dał znak młodzieńcowi, żeby wszedł do wozu. Ludzie z wioski zaprosili artystów na poczęstunek. Początkowo Uliksus zapierał się, że muszą już jechać ze względu na umówione występy, ale w końcu uległ prośbom. Długonosy objadał się z takim zapałem, jakby co najmniej przez tydzień, nic nie miał w ustach. Hanton też nie był gorszy. Mieszkańcy wioski byli bardzo gościnni. Schlebiało im, że tacy wybitni aktorzy zachwalają ich własne mięsiwa i wyroby. Dokładkom nie było końca. Co rusz wlewano im wino do pucharów. Artyści nie spostrzegli się, kiedy zajaśniał świt. Wtedy Uliksus wstał i stanowczo podziękował za gościnę. Siłą wciągnął Hantona na wóz i posadził na ławce. Chłopiec zabełkotał coś niezrozumiale. Uliksus usiadł obok niego, ściągnął wodze i woły ruszyły. Żegnani wiwatami, opuścili wioskę Skaczący Zając. Jechali przez jakiś czas. Kołysanie wozu uśpiło chłopaka. Obudził się dopiero w południe, ze strasznym bólem głowy. Hanton rozejrzał się sennie po okolicy. Dostrzegł otaczające ich wozy.

– Wreszcie się obudziłeś – powiedział Uliksus.

– Co się stało? – zapytał Hanton

– Dziękuję, Galibabo ,za twoją pomoc wczoraj. Sam bym lepiej tego nie zagrał.

– Naprawdę? – zapytał chłopak z niedowierzaniem.

– A co ty myślisz, że na niby? – wesoło zwrócił się do Hantona.