Tanzania dzień 7

Dzisiaj to już dzień prawdziwych przygotowań do wesela. Asia od rana walczy z tortem weselnym. Ja natomiast z blogiem, żeby pościągać, wybrać i pozmniejszać zdjęcia, poprawić błędy, wszystko poukładać. To jest naprawdę bardzo dużo roboty, A ciągle brakuje na to czasu. Niestety Asi wyszedł czekoladowy zakalec, ale stwierdziła, że Masaje wybaczą jej to, bo okazji do zjedzenia tortu nie mają tutaj zbyt wielu. Ester załatwiła dla nas fryzjerkę, która przyszła uczesać mnie i Asię na wesele. Każda fryzura zajęła dwie godziny. Najpierw plotła mnóstwo małych warkoczyków a potem łączyła je ze sobą tak, że wyszedł na głowie geometryczny wzór. Po skończonej pracy, zapytałyśmy ją, ile mamy zapłacić. kobieta skryła się w cieniu, bardzo była zażenowana i nie chciała odpowiedzieć. W końcu rzuciła chyba niewyobrażalną dla siebie kwotę 10 000 szylingów za każdą fryzurę co było równowartością około 15 zł. Była bardzo szczęśliwa, kiedy zgodziłyśmy się od razu na taką cenę. W międzyczasie przyjechali ksiądz Daniel i ksiądz Adrian z mamą i siostrą. Zrobiło się gwarno i wesoło. Przyszło też kilku Masajów, którzy dali Stefanowi lekcję masajskiego rytualnego tańca. Śmiechu było co niemiara, kiedy skakał razem z Masajami w tradycyjnym rytmie, który wyśpiewywali. Asia skończyła ciasto. Kiedy spytałam, jak jej wyszło powiedziała, żebym zajrzała do lodówki, bo nic go już nie jest w stanie uratować, no chyba, że wymyśli jakąś ciekawą dekorację. Zajrzałam, ciasto rzeczywiście wyglądało dziwnie. Myślę, że Masaje się nie zorientują, na pewno będzie smaczne. Maria opuściła dzisiaj całe towarzystwo i pojechała przed południem do Kairo do fryzjera. Oczywiście nie można było spodziewać się czegoś innego – wróciła bardzo późno czyli po godzinie 22:00. Fryzury nie pokazała, bo taki jest zwyczaj, że panna młoda odkrywa włosy dopiero w dzień ślubu idąc do ołtarza.